Żołnierze sainowscy otoczyli Aurore, Arthura, Marinę, Christiana i Lanę Sophię i brutalnie ich pojmali. Powykręcali im ręce i związali za plecami, stopy także otoczył wpijający się sznur, który umożliwiał tylko stawianie maleńkich kroczków w stronę celi - nie mieli co marzyć o ucieczce. Jedwabne chusty posłużyły za kneble. Odebrano im też wszystko, co mogło posłużyć za broń. Sztylety dziewcząt, miecze chłopców, a także różdżkę Arthura. Zostało z nimi tylko to, co mieli w sobie, czyli czary, pazury, kły i siła. Arthur, Aurore i Marina próbowali wyratować się magią, lecz ta dziwnym trafem zdawała się nie działać na sainów. Każde zaklęcie spływało po nich jak woda po kaczce. Lana chciała zmienić się w wilka, ale nie zdążyła. Gdy tylko sainowie dostrzegli, iż zaczyna się przemieniać, do gry ruszyła włócznia, którą jeden z nieprzyjaciół przystawił jej do gardła, a potem wcześniej wymienione sznury i knebel. A Christian? Miotał się, jak dzikie zwierze, obnażył kły i atakował. Zdołał nawet skręcić kark jedynemu z sainów, a w szyi drugiego zatopić kły, jednak nim doszło do czegoś więcej, kapłan, który ich nakrył, zatopił w jego ciele długą igłę i za pomocą tłoczka wpuścił do żył księcia eliksir, który pociągnął go w ciemność. Momentalnie sparaliżował wszystkie mięśnie, a potem uśpił. Kiedy Christian się ocknął, zobaczył tylko mroczne ściany celi z czerwonego kamienia i wielkie drewniane drzwi, odgradzające ich od wolności. Bardzo bolała go głowa, ale z ulgą zauważył, że przynajmniej może się już poruszać. Kończyn nie krępowały już pęta, lecz w sumie co to za różnica, skoro i tak nie mógł uciec? Drgnął, gdy usłyszał za sobą znajomy głos. Teraz tak cienki, stłamszony...