Ech, ojciec miał rację, pomyślał rozeźlony wampir, kopiąc zawadzający mu kamyk. Nigdy nie wiem, kiedy ugryźć się w język.
Christian skarcił się w duchu. Nie powinien teraz tego wszystkiego roztrząsać. Nie cofnie raz danego słowa, ale będzie robił wszystko, by wymazać tą feralną rozmowę z pamięci swojej i Aurore.
Przez liście wysokich koron zaczęły przebijać się pierwsze promienie słońca. Nastał świt, a to oznacza, że czas wracać do obozu. Chłopakowi ścisnęły się wnętrzności na samą myśl o ponownym spotkaniu z wiadomą osobą. Przez chwilę rozważał, czy nie zabawić tu trochę dłużej, lecz ostatecznie zaczerpnął głęboki oddech, by dodać sobie otuchy, i ruszył z dumnie uniesioną głową w drogę powrotną.
Już z daleka witał go duszący zapach dymu. Domyślił się, że to pewnie Arthur pichci coś dla pozostałych.
Christian zastał wszystkich skupionych wokół małego ogniska. Ubranych i umytych w strumieniu, a przede wszystkim rześkich.Choć bardzo się starał stłumić wszystko w sobie, wśród czterech osób tak naprawdę widział tylko jedną.
Aurore klęczała pod namiotem, plotąc Marinie warkocz. Miała na sobie prostą niebieską suknię, idealnie podkreślającą barwę jej podkrążonych teraz oczu.
- O, Christian. Jesteś wreszcie - przywitał go dźwięczny głos Lany Sophii. Dziewczyna piekła chleb nad ogniskiem.- Gdzie byłeś przez całą noc?
Aurore podniosła głowę, gdy tylko usłyszała jego imię. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Księżniczka otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak po chwili, nie znalazłszy właściwych słów, zamknęła je pospiesznie i odwróciła głowę.
Christian poczuł ukłucie w swym niebijącym sercu. Ojciec znów miał rację, kiedy mówił, że miłość to gra słabych. Silny człowiek powinien wystrzegać się jej jak ognia. W tym przejawiała się jego wyższość i mądrość. Chłopak nie spodziewał się, że kiedykolwiek w czymkolwiek przyzna Dereminowi rację, a co dopiero dwa razy jednego dnia.
- Byłem na polowaniu - skłamał, odwracając się do wilkołaczki.- Nawet wampir musi czasem jeść.
- Całą noc? - Lana uniosła brwi i skrzyżowała ręce na piersi. - W burzy i deszczu?
- Szybkie jedzenie powoduje wrzody. Ktoś tu chyba nie słuchał na lekcjach - posłał jej szorstki, nieprzyjemny uśmiech.
- Mów sobie, co chcesz, ja i tak wiem swoje. W końcu co innego mógłbyś robić po nocy, jak nie szukać rozrywki? - Lana Sophia posłała mu spojrzenie z cyklu: " Jeśli wiesz, co mam na myśli", a przez jej usta przemknął lekki uśmiech. - Oczywiście ja nie oceniam. To twoje życie i nie interesuje mnie z kim się tam zabawiasz, ale bądź tak łaskawy i melduj się, kiedy i na ile znikasz. Dasz wiarę, że się martwiłam? - Sama wydawała się zaskoczona tym, co mówi.
- Jakoś nie. Poza tym, ja wcale nie...
- Och, proszę cię. Jesteśmy dorośli. Nie musisz się przede mną tłumaczyć. - Machnęła dłonią z pobłażliwym wyrazem twarzy.
Christian wyrzucił ręce ku górze w geście desperacji. Wampiry nie mogły się rumienić, a mimo to czuł, jak policzki mu płonął.
- Lana! Jakby ci umknęło, jesteśmy na jakiś wiejskich peryferiach. W zasięgu kilku kilometrów nie ma żywej duszy! Nawet gdybym chciał czegokolwiek spróbować, nie ma z kim, więc, błagam, oszczędź mi swoich teorii.
- Nie ma z kim... - Powtórzyła zamyślona. W pewnym momencie jej oczy się rozszerzyły, a twarz zrobiła się czerwona. Spojrzała na niego tak dziwnie, że Christian nie miał już wątpliwości, o czym pomyślała.
- Nieważne, zapomnij - westchnął z rezygnacją, uderzając się dłonią w czoło. Jakby się nie tłumaczył, i tak wyjdzie na wiecznie niewyżytego neandertalczyka. Wspaniale.
Dziewczyna chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy rozległ się głos Arthura, który wołał wszystkich na prowizoryczne śniadanie składające się z tego, co zostało z poprzednich dni.
Aurore związała pospiesznie warkocz Mariny i pociągnęła ją w stronę ogniska. Christian nawet nie zauważył, kiedy zbliżyły się do siebie. Zatrzymał się na etapie, w którym syrena raczej starała się trzymać na uboczu, z dala od wszystkich.
- Szybko jedzcie, bo musimy prędko ruszać. Do Norendfell szmat drogi - powiedział Arthur, podając Christianowi jedną z butelek z krwią. Wampir skinął na niego bez słowa i bezceremonialnie odkręcił nakrętkę.
- Orla dolina - szepnęła pogrążona w zadumie Lana Sophia. Zmarszczyła brwi, pozwalając, by między nimi pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Coś nie tak? - zainteresowała się Aurore. Starała się nie patrzeć na Christiana, a on na nią, choć co jakiś czas oboje czuli na sobie palące spojrzenie tego drugiego. Napięcie między nimi było namacalne. Nie dało się go nie zauważyć.
- Tak jakby - mruknęła lakonicznie wilkołaczka, przeczesując włosy niedbałym i szybkim gestem. Widząc pytając spojrzenie czarownika, wyjaśniła - Orla dolina to zupełnie inny świat, całkowicie oderwany od realiów Zjednoczonego Królestwa.
- Co masz na myśli? - zapytał Christian, odstawiając na ziemię pustą butelkę. Usta miał zakrwawione, wyglądał upiornie, gdy się pożywiał, ale wszyscy zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Przeszło mu przez myśl, że być może Aurore odstrasza już sam fakt, iż jest on wampirem.
- Dzikie puszcze zamieszkuje pierwotne plemię sainów. Nie podlegają jurysdykcji naszego króla, Terina. On nie ma na nich żadnego wpływu. Nie ma prawa ingerować w ich rytuały i prawa, jakie one by nie były.
- Nie no, nie może być takiej tragedii z tymi sainami... - zaczęła Marina, chcąc trochę rozluźnić atmosferę. - Prawda? - Widząc wyraz twarzy Lany Sophii, szybko zrozumiała. - Więc jest źle.
- Bardzo źle - poprawiła ją wilkołaczka. Dziewczyna westchnęła głucho, po czym dodała, podnosząc się z miejsca - Słuchajcie, co ma być, to będzie. I tak nie możemy już wrócić, więc jakoś musimy sobie dać radę... Mam dla was tylko jedną małą sugestię. A właściwie dwie.
- Oświeć nas - rzucił z ironicznym uśmiechem Christian, mrużąc swe czerwone jak dwa rubiny oczy.
Mimo jego lekkiego tonu, Lana Sophia była spięta, podenerwowana. Naprawdę coś musiało być na rzeczy.
- Uważajcie, by się nie zranić. Zapach krwi przyciąga ich jak rekiny.
- Nic się nie martw. Wejdziemy do puszczy, znajdziemy Berło i wyjdziemy. Nawet nas nie zauważą - Arthur ścisnął jej dłoń. Uśmiechnął się do Lany pokrzepiająco, jednak ona uśmiechu nie odwzajemniła.
- Mam nadzieję - powiedziała tylko zamiast tego.
- A jak brzmi druga rada? - spytała Marina, spoglądając na Lanę badawczo. Jej ciemne oczy zdawały się lśnić w bladym świetle poranka.
- Róbcie to, co wam mówię. Puszcza to nie jest właściwe miejsce na samowolkę.
- Byłaś już tam kiedyś?
Lana milczała przez chwilę, wbijając wzrok w podłożę, aż w końcu powiedziała.
- Nie.
- Ale...
- Nie wracajmy do tematu - ucięła ostro, posyłając Aurorze gniewne spojrzenie.
Księżniczka nie rozumiała powodu jej złości. Wolała też nie pytać. Wiecie, lepiej nie złościć kogoś, kto w ułamku sekundy może zmienić się w krwiożerczego wilka. Długie żeby, pazury... To nie brzmi zachęcająco.
Marina też tak uważała, więc postanowiła dyskretnie wycofać się z linii ognia.
- To ja może pójdę przygotować konie - zaofiarowała się, po czym potruchtała do pięciu wierzchowców, drzemiących jeszcze na zroszonej rosą trawie.
- A ja złożę namioty - dodał Arthur, sięgając do kieszeni po różyczkę.Czarownik oddalił się ku nim, a Lana poszła za nim.
Christian i Aurore zostali sami. Gdy tylko chłopak to sobie uświadomił, wezbrała w nim nagła ochota, żeby pomóc Marinie. Albo Arthurowi czy Lanie. Komukolwiek. W końcu na altruizm nigdy nie jest za późno, nawet jeśli ma się ponad siedemset lat na karku.
- Chris, poczekaj - niespodziewanie usłyszał za sobą jej szept. Cichy. Niepewny.
Coś w nim drgnęło. Obrócił się mimowolnie, choć wolał zniknąć Aurore z oczu.
- Jeśli chodzi ci o naszą wczorajszą rozmowę, nie musisz się o nic bać. Nikomu o niej nie powiem - odburknął machinalnie, spoglądając na ksieżniczkę z wyćwiczoną obojętnością.
Na twarzy Aurore zagościł jakiś dziwny wyraz, trudny do zdefiniowania. Ulga? Zdumienie? A może wstyd?
- Jeszcze raz przepraszam cię, że tak wyszło - powiedziała ledwo słyszalnie, upewniając się, że nikt jej nie słyszy. - Ja... ja nie wiedziałam. Nie chciałam cię zranić.
- Jedyne, co może mnie zranić, to osikowy kołek w serce. Nic więcej - odparł lodowato Christian, spoglądając beznamiętnie w jej niebieskie oczy. Aurore poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. - Tak więc sama rozumiesz, że nie masz za co przepraszać.
I to powiedziawszy odwrócił się bezceremonialnie i odszedł w stronę koni.
Aurore została sama. Nie wiedziała już, co myśleć. Wiedziała, że nie mogła mu wyznać miłości, bo byłoby to nie szczere, ale z drugiej strony... miała świadomość, że Christian przez nią cierpi. Dziś udawał niewzruszonego, lecz widziała go wczoraj. Wcale nie był taki opanowany, wcale nie był obojętny. To wszystko to tylko maska. Choć to nie jej wina, czuła wyrzuty sumienia. Chciał jej pomóc, a ona tam mu się odwdzięczyła. Ale co innego miała zrobić? Kłamać? Może faktycznie trzeba było...
***
Dwa smukłe smoki, jeden o czarnych, a drugi o bursztynowych łuskach, przecinały szare niebo. Wznosiły się nad ziemiami rodzinnego Heriet, później Arindell, by wreszcie, po wielu dniach, dotrzeć do Norendfell. Trop syna Deremina był bardzo słaby. Podobnie jak pozostała czwórka, Christian starannie maskował ślady swojej obecności. Lecz mimo wszystko, nie wystarczająco dokładnie. Niedopalone gałęzie z ogniska, ślady końskich kopyt i wygniecione przez namioty kształty na trawie. To wszystko ich zdradzało.Zaraz dotrą do Orlej doliny. Pewnie idą tam za Berłem, bo po co innego?, ozwał się w myślach bursztynowy smok do czarnego. Musimy się pośpieszyć.
Nie panikuj, Sun, uspokoił siostrę czarny. Jeszcze nie przekroczyli rzeki Jeanny, więc mamy trochę czasu. Poza tym, nie sądzisz, że rozsądniej będzie dołączyć do nich, kiedy już opuszczą pierwotną puszczę? Po co mamy się narażać?, spytał Shadow, po czym zatrzepotał mocno skrzydłami i wzbił się wyżej, by ominąć górski szczyt.
Nie powiedziane, że go zdobędą..., poprawiła brata Sun, robiąc dokładnie to, co on. Gdy tylko minęli górę, oboje zapikowali gwałtownie w dół, wracając tym samym do poprzedniego poziomu.
Jeśli dzikusy coś im zrobią, tylko nas wyręczą. Eremir nie będzie wiedział, kto zabił szczyli, więc wystarczy, że potem przechwycimy ciała i oddamy je królowi, a zapłata i tak będzie nasza.
Nie chciał ich zabijać, tylko poprowadzić w pułapkę...
Żeby potem ich zabić, uściślił Shadow, zerkając ze zniecierpliwieniem na siostrę. Na jedno wychodzi, a to, że król wampirów ma małe problemy z logicznym myśleniem i planowaniem, to już nie moja wina. Meridianem od zawsze rządzili głupcy urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą. Żyjesz już dwieście siedemdziesiąt trzy lata i jeszcze tego nie zauważyłaś? Nawet w myślach Sun odczuła jego zawiedziony ton.
Dziewczyna już nic na to nie odpowiedziała. Milczała, lecąc skrzydło w skrzydło z Shadowem, gdy wtedy coś dostrzegła. Jej oczy rozszerzyły się i pociemniały.
Widzę ich. Zbliżają się do rzeki. Są na wyciągnięcie ręki. Jesteś pewny, że powinniśmy czekać?
Tak. Jestem pewny. Pozwólmy dzikusom odwalić czarną robotę,by później zebrać laury.
***
Po bardzo długiej i wyczerpującej wędrówce, trawiącej prawie tydzień, młodym udało się przekroczyć rzekę Jeannę, od której Orla dolina była oddalona najwyżej o kilka godzin jazdy. Przeprawa przez nią nie była łatwa. Po drewnianym moście ostatni pożar pozostawił zaledwie połamane i osmolone fragmenty desek, wystające z obu brzegów - po środkowej części mostu nie został ani ślad.
Na szczęście sytuację uratowała Marina. Syrena wpadła na pomysł stworzenia wodnej kładki, twardej jak lód, choć przecież nie zamrożonej, po której zdołali przeprawić się na drugi brzeg.
Jechali dalej, zupełnie nieświadomi tego, iż są obserwowani. Arthura dręczyły złe przeczucia, wiedział, że coś jest nie tak, lecz nie miał pojęcia co. Wspomniał o tym reszcie, ale nikt nie chciał go słuchać. Christian stwierdził, że czarownik jest przewrażliwiony i na tym rozmowa o tajemniczym zagrożeniu się skończyła.
Jechali dalej i jechali, zmożeni nieludzkim upałem, aż w końcu im oczom ukazała się linia wysokich drzew. Głownie płaczących wierzb i jałowców wirginijskich. Z jednej z drzewnych koron z dzikim piskiem wzbił się w niebo tuzin nienaturalnie dużych wron o piórach i dziobach splamionych czerwienią.
- To nie wygląda zachęcająco - szepnęła Aurore do Arthura, obserwując z niepokojem ptaki.
- Coś czuję, że w porównaniu z tym, co czeka na nas wewnątrz puszczy, te żyjątka to jedynie słodkie maskotki - mruknął czarownik, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z księżniczką.
- Obyś nie okazał się złym prorokiem - szepnęła cicho, po czy zsunęła się z siodła. Widząc zaskoczone spojrzenie czarownika, powiedziała - Przecież nie możemy wjechać do tej chaszczy na koniach, jeśli chcemy pozostać niezauważeni. Narobilibyśmy tylko hałasu.
- W sumie racją - przyznał chłopak i zeskoczył ze swojego wierzchowca. Pozostali wzięli z nich przykład.
- Ale co zrobimy z końmi? - zainteresował się Christian. - Przecież nie możemy ich tu tak zostawić, bo uciekną, a jeśli przywiążemy je do drzew, mogą nas zdradzić.
- To samo co wcześniej pod górą Solima. Arthur je unieruchomi. - Marina wzruszyła ramionami. - To chyba najrozsądniejsze.
- No tak. Wypadło mi to z głowy - odparł krótko wampir, przeciągając się w miejscu.
- Nie dziwi mnie to. Jesteś ostatnio strasznie zamyślony, wiesz? - Lana posłała mu znaczące spojrzenie. - Możemy wiedzieć o kim tak rozmyślasz? - Uniosła dwukrotnie brwi.
- O nikim - burknął z irytacją Christian. Od czasu pamiętnej rozmowy z Aurore był wiecznie zdenerwowany, drażliwy. Byle co potrafiło wyprowadzić go z równowagi. - O pogodzie, jeśli musisz wiedzieć.
- Nie chcesz mówić, to nie mów. - Lana Sophia poczuła się urażona jego ostrym tonem. Przecież nic złego nie powiedziała przynajmniej w swoim mniemaniu. - Lepiej już chodźmy, bo czas nas nagli.
- Popieram - rzuciła przez ramię Aurore po czym pewnym krokiem ruszyła ku puszczy.
Nie wiedziała, co ją tam czeka. Bała się nieznanego, choć za nic nie chciała się do tego przyznać. Księżniczka postanowiła więc nie myśleć o tym za długo, bo jeśli wyobraźnia zacznie pracować, prędzej ucieknie stąd z krzykiem niż znajdzie Berło i uratuje Erithel.
Za nią pobiegł Arthur, potem Lana Sophia, a na końcu Marina z Christianem.
Syrena widziała i czuła, że coś go trapi, lecz nie chciała pytać. I tak by jej nie odpowiedział.
***
Pierwotna puszcza była najdziwniejszym miejscem, z jakim przez całe życie mieli do czynienia. Choć wokół nie było żywego ducha, otaczały ich same drzewa i krzewy, nieustannie czuli na sobie czyjś wzrok. Spojrzenie setek oczu. Chwilami zdawało im się, że słyszą kroki czy dźwięk łamanych gałęzi, jednak kiedy tylko się odwracali w stronę, z której dobiegały te odgłosy, okazywało się, iż nikogo tam nie ma.
Wysokie drzewa niemal nie przepuszczały światła. Arthur musiał użyć czarów, by oświetlić im drogę.
Wysokie drzewa niemal nie przepuszczały światła. Arthur musiał użyć czarów, by oświetlić im drogę.
- Chyba się zgubiliśmy - powiedziała w którymś momencie Aurore, nachylając się nad jednym z głazów, leżącymi na ich drodze. Przesunęła po nim dłonią.
- Czemu tak myślisz? - zapytał Arthur.
- Mech - odparła dziewczyna, prostując się.
- I co z tego, że mech? - burknął Christian, najwyraźniej nie wiedząc do czego pije Aurore.
- To z tego, że mieliśmy iść ciągle przed siebie, czyli na zachód, a mech wskazuje, że zmierzamy ku północy.
- Yh, pięknie. Jeszcze tego nam brakowało - sapnęła Lana, robiąc przy tym taką minę, jakby zaraz miała zacząć rwać sobie włosy z głowy.
Serce przyspieszyło już dawno i ani myślało zwalniać. Każda dodatkowa minuta w pierwotnej puszczy była wielkim ryzykiem z ich strony. To, że jeszcze nie zostali zaatakowani, to zaledwie cisza przed burzą. Lana uświadamiała to sobie coraz dotkliwiej z każdym palącym spojrzeniem znikąd, z każdym dziwnym odgłosem...
- W takim wypadku chyba musimy skorzystać z twoim zdolności - ozwała się Marina głosem pełnym powagi.
- Takie miejsca, jak to, karmią się magią. Każde moje zaklęcie może nam tu tylko zaszkodzić. - Arthur pokręcił głową. - Czar światła był nam potrzebny, ale urok nawigacyjny? Spokojnie damy sobie radę bez niego.
- Nie poradzimy i ty dobrze o tym wiesz - rzucił z irytacją Christian, a jego czerwone oczy błysnęły złowrogo. - Już wystarczająco długo się powstrzymywaliśmy. Jeśli nie chcemy spędzić tu wieczności, musimy coś zrobić.
- Arthur ma rację - wtrąciła Lana Sophia. - Pamiętacie co mówiłam o krwi? Magia działa na sainów bardzo podobnie. Łaknął jej jak krwi. Co jeśli ściągniemy ich sobie na głowę? - W jej głosie pobrzmiewał lęk i trwoga, które znalazły swoje odzwierciedlenie również na twarzy dziewczyny.
- Im dłużej włóczymy się po tych chaszczach, tym większa szansa, że nas dopadną. Wychodzi więc na to samo czy zaryzykujemy użycie czarów, czy nie - zauważyła elfica, oplatając się ramionami jakby w obronnym geście. Drżała. Christian nie wiedział czy ze strachu, czy z zimna, które panowało tu mimo skwaru poza puszczą.
- Więc co robimy? - spytała Marina. Jej ciało było napięte jak cięciwa łuku na chwilę przed strzałem. - Nie możemy tracić czasu na jałowe spory.
- Niech będzie już to zaklęcie - westchnął z rezygnacją Arthur, sięgając do wnętrza szaty po różdżkę. - Ale pamiętajcie, że jeśli sainowie nas zaatakują, to to będzie tylko i wyłącznie wasza wina - ostrzegł ich.
- Czemu patrzysz na mnie? - obruszył się Christian.
- Pomyślmy - sapnął oschle czarownik, po czym przygotował się do rzucenia czaru.
Zamknął oczy i zaczerpnął głęboki oddech, następnie zaczął szeptać: "Erei aera meradino". Wodził przy tym różdżką w powietrzu, kreśląc skomplikowane wzory, trudne do zdefiniowania.
Pod wpływem zaklęcia ziemia się zatrzęsła, lecz nie tak mocno, jak ostatnio. Tym razem Arthur postawił na "najlżejszą" formę czaru i nie próbował potęgować jego mocy.
Głaz, nad którym chwilę wcześniej nachylała się Aurore, zaczął pękać i kruszyć się w kilku miejscach. Lana Sophia patrzyła na to wszystko z fascynacją, na chwilę zapominając o strachu. Głębokie rysy na skale utworzyły symbol przypominający swym kształtem różę wiatrów. Na jej liniach zaznaczone były dwa punkty.
- Potrafisz to odczytać? - spytała szeptem księżniczka, wspierając się na jego ramieniu.
Christian aż zazgrzytał zębami. Wątpił, by jej gest miał jakikolwiek romantyczny podtekst, zważywszy na to, w jak beznadziejnym położeniu aktualnie się znajdywali, ale nie zmieniało to faktu, iż jasny szlag go trafił. Aurore nie powinna być z nim tak blisko.
- Powieeeedzmy... - Arthur posłał jej przelotne spojrzenie, a na jego ustach zamajaczył lekki uśmiech. Podobała mu się bliskość księżniczki. Nawet bardzo. - Jak mniema, ten mniejszy punkt to my, a ten większy to chyba jakiś obiekt, w którym przechowywane jest Berło. Bo wątpię, żeby trzymali je zakopane gdzieś pod chmurką.
- Jeśli to prawda, to jesteśmy już niedaleko... - powiedziała elfica, odwracając wzrok od róży wiatrów.
- Więc nie ma co tracić czasu. Ruchy. - Christian machnął na nich ponaglająco dłonią i ruszył we wskazanym przez Arthura kierunku.
Szli jakiś czas, pogrążeni w milczeniu i własnych przemyśleniach. Wampir zastanawiał się, czy gdyby któregoś pięknego ranka dziewczyny znalazłyby Arthura z przegryzionym gardłem, powiązałyby to z nim. Teoretycznie zabić mógł każdy inny Meridiańczyk... A gdyby tak jeszcze załatwił sobie odpowiednie alibi...
Książę mimowolnie uśmiechnął się na tę myśl.
Z zamyślenia wyrwał go cichy okrzyk zachwytu Mariny. Podniósł wzrok, zaciekawiony, co zobaczyła.
I wtedy ujrzał to.
Piętrzący się niebu kamienny zikkurat. Jego tarasy powlekały złote tafle, obrazujące bogactwo ludu zamieszkującego te ziemie. Na samym szycie świątyni znajdowała się diamentowa kaplica, z której wzbijały się w powietrze tumany słodkiego białego dymu. Wejścia do zikkuratu strzegli dwaj mężczyźni w zbrojach z brązu. W dłoniach dzierżyli włócznie.
- O ile się założymy, że sprowadzą kolegów, gdy tylko nas zobaczą? - szepnęła Lana Sophia, chowając się za bujnymi, opadającymi ku ziemi gałęziami jałowca.
- Może mógłbym spróbować unieruchomić ich jak konie - podsunął Arthur, zaciskając mocniej palce na różdżce. - Wygląda na to, że pozostali zostali albo są w kaplicy, albo zostali w osadzie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dostaniemy się do środka bez większych problemów.
- Ta, i co potem? - Christian posłał mu kpiący grymas. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi. - Jeśli są w kaplicy, to w każdej chwili mogą ją opuścić. Kiedy otoczą nas w świątyni, będziemy jak szczury w klatce.
- A jeśli tam nie wejdziemy, nie odzyskamy Berła Przeznaczenia. Jeżeli draconisi spalą całe Erithel, to będzie tylko i wyłącznie nasza wina - odrzekła Aurore, odzywając się do niego, na dobrą sprawę, po raz pierwszy od tamtego poranka w obozie.
Przez twarz wampira przemknął zdumiony wyraz, lecz zniknął on tak szybko, jak się pojawił.
- Albo my, albo królestwo. Świetnie, po prostu świetnie.
- Wiedziałeś, na co się piszesz.
- Jestem tu, żeby przypodobać się ojcu. Zależy mi tylko i wyłącznie na tym, żeby w końcu dał mi należną mojej osobie koronę. Po nic więcej - odparł cierpko, posyłając jej lodowate spojrzenie.
- Niby czemu sądzisz, że ci się należy? Twój ojciec wciąż żyje - odparła w tym samym tonie, wytrzymując jego spojrzenie.
- Jest stary i zamroczony swoją dziwaczną ideologią. Meridian się stacza, odkąd objął władzę - wycedził.
- Bo uwierzę, że z tobą byłoby lepiej.
- Skończcie, skończcie natychmiast! - syknęła Lana Sophia, stając pomiędzy nimi. - Nie czas teraz na kłótnie! Jakby wam umknęło, mamy zadanie do wykonania. - Następnie zwróciła się do Arthura, już znacznie spokojniej. - Uśpij strażników, jeśli możesz. Tylko użyj małej ilości mocy, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi pozostałych sainów.
Czarownik skinął głową na znak zrozumienia.
- Iann kai terzio - szepnął, kreśląc różdżką w powietrzu symbol przypominający trochę literę "o" włożoną w "v".
Strzegący wejścia żołnierze nagle zamarli bez ruchu. Ich klatki piersiowe nie poruszały się, zupełnie jakby byli martwi. Oczy ślepo wpatrywały się w punkt przed sobą. Nie mrugali.
- Chodźcie! - Arthur machnął ręką na towarzyszy i ruszył ku zikkuratowi. Kiedy wyszedł zza chroniącej go linii drzew, poczuł się tak, jakby odebrano mu tarczę. Niby wiedział, że strażnicy nie mają prawa ożyć, póki on im na to nie pozwoli, lecz mimo to odczuwał pewien dyskomfort. Zupełnie, jakby zaraz mieli się na nich rzucić. Chodź z drugiej strony, nawet gdyby to zrobili, nie mieli przewagi liczebnej - ta myśl pocieszała młodego czarownika.
Wejście do zikkuratu nie posiadało drzwi - było pustym otworem w kształcie prostokąta. Na kamiennych blokach go tworzących ktoś kiedyś wyrył prymitywne wyglądające runy, których żadne z nich nie potrafiło odczytać.
Arthur wymienił spojrzenia z Aurore. Kiedy skinęła, wszedł do środka. A za nim pozostali. Cała piątka znalazła się w długim wąskim korytarzu bez okien, którego mrok rozpraszały nieliczne pochodnie.
Ich ciała przeszył potworny chłód - było zimno jak w grobowcu.
- Co robimy? - spytała głucho Marina, przesuwając dłonią po kamiennej ścianie. Zdawała się pulsować tak jak pulsuje serce żyjącego człowieka. Dziwne. Zupełnie... jakby żył.
- Idziemy przed siebie i szukamy - odparła Lana Sophia. - Nie dotykajcie niczego - upomniała Marinę, a ta posłusznie zabrała dłoń. - Tak będzie lepiej.
Wilkołaczka ruszyła przed siebie.
- Chodź, Mari. - Christian splótł palce z palcami syreny i zaczął prowadzić ją za Laną Sophią. Oczywiście zrobił to na tyle ostentacyjnie,by Aurore wszystko widziała. Może to i dziecinne posunięcie, ale widok miny elficy przyniósł mu satysfakcję.
Marina natomiast zarumieniła się aż po końcówki rudych włosów. Spuściła głowę, chcąc zamaskować uśmiech. Tak bardzo pragnęła, by zwrócił na nią uwagę, że nawet nie zauważyła teatralnej otoczki wokół tego gestu. Albo raczej nie chciała zauważyć.
Kamienny korytarz zdawał się nie mieć końca. Co i raz mijali wejścia do niewielkich komnat - najprawdopodobniej mieszkań kapłanów. Wydawać by się mogło, że los im sprzyjał. W żadnym z nich nie natknęli się na chociażby jednego saina. Wręcz przeciwnie, zaledwie na góry skarbów - złotych naczyń, zgromadzonych obrazów, szlachetnych kamieni i porcelanowych waz - pozostawionych bez opieki.
Żadne z nich nie zaznało nigdy biedy. Jako osoby blisko związane z rodzinami królewskimi swoich krajów, żyli w dobrobycie. Nie potrzebowali ani tych monet, ani tych klejnotów, lecz było w nich coś... podejrzanego. Przebiegłego. Przeklętego. Strasznego i kuszącego zarazem. Wołały do nich, słyszeli ich cichy szept. Mamiły ich.
Walczyli z tym, ale z każdą komnatą było im coraz trudniej. A przecież nie mogli ich pominąć, bo w każdej z nich wśród kosztowności mógł znaleźć się fragment Berła Przymierza.
Jako pierwszy złamał się Christian. Albo raczej został złamany. Przez złotą koronę. Taką samą jak ta należąca do jego ojca. Taką samą, jaką od zawsze pragnął posiąść.
- Odłóż ją - poprosiła szeptem Marina, spoglądając na niego z niepokojem. - Zdejmij ją z głowy.
- Niby czemu? - prychnął wampir, spoglądając na dziewczynę spod uniesionych brwi. Niby dobrze znała już ten ton głosy i wyraz twarzy, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w Christianie jest coś obcego. Usta mówiły słowami zikkuratu. - To korona Meridianu. Nie wiem, jak się tutaj znalazła, ale wiem, że należy do mnie. Zabieram ją.
- Nie. - Ścisnęła mu nadgarstek. W spojrzeniu Mariny malowała się głęboka determinacja. - Ściągaj ją. Na pewno jest przeklęta.
- Ty nic nie wiesz - syknął, a jego oczy rozbłysły. - To, co należy do Meridianu, powinno do niego wrócić.
- Och, dawaj to, bo zatruwa ci myśli. - Marina podwinęła rękawy. - Jak nie chcesz po dobroci, załatwimy to inaczej - rzuciła ostrzegawczo, po czym spróbowała siłą mu ją odebrać. Jednak zikurratowy Christian jakoś nie chciał współpracować.
- Gdzie z tymi łapami?! - warknął, odpychając Marinę od siebie. Dziewczyna zatoczyła się w tył, o mały włos nie upadając. - Gdybyśmy byli w Meridianie, zgniłabyś w lochu za taką zniewagę!
- Nie jesteśmy w Meridianie, a ty nie jesteś moim królem - odpowiedziała mu poirytowana, ponawiając próbę. Była sporo niższa od niego, więc musiała skakać jak pchła, żeby sięgnąć korony, którą zasłaniał rękoma. Bronił jej jak dziecka.
- Co tu się dzieje? - zainteresował się Arthur, wychylając się zza stosu klejnotów, które właśnie przekopywał w poszukiwaniu celu ich podróży. - Jesteście za głośno - upomniał towarzyszy.
- Nie gadaj, tylko chodź i mi z nim pomóż! - rzuciła zdenerwowana syrena, zakładając ręce na biodra. - Bzikuje przez tę koronę. Myśli, że jest nie wiadomo kim.
- Czyli nic nowego. - Czarownik posłał Marinie ironiczny uśmiech.
- Arthur!
- Dobrze, już dobrze. Zaraz coś na to poradzę. - Uniósł ręce w obronnym geście. Następnie ruszył ku wampirowi i syrenie. W czasie, kiedy król Christian odgrażał się Marinie, co jej zrobi za nieposłuszeństwo, które mu okazuje, Arthur zaszedł go od tyłu i podciął nogi. - Koniec tego dobrego, Saerin - rzucił, powalając go na ziemię.
- Zapłacisz za to głową! - warknął Christian, próbując podnieść się z ziemi.
- Jeszcze zobaczymy. - Arthur postanowił przygwoździć księcia do podłogi własnym ciałem i dopiero wtedy ściągnąć przeklętą koronę, której tak kurczowo się trzymał. Wampir wierzgał, próbował zrzucić z siebie czarownika, ale Arthur nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Siłował się z nim do skutku, ryzykując utrat zębów, aż w końcu dopiął swego. - Zadziwiające, ile problemów może przysporzyć kawałek metalu - wysapał, wstając z księcia. Następnie cisnął koroną o ziemię i zaczął miażdżyć ją stopą, by więcej go nie kusiła.
- Nie żeby coś, ale co ty, do licha, na mnie robiłeś? - jęknął obolały Christian, zamrugawszy gwałtownie. Marina szybko się przy nim znalazła i pomogła dźwignąć z ziemi.
- Nic. Ratuję ci twój wampirzy tyłek, jak zawsze zresztą - odpowiedział czarownik, otrzepując teatralnie dłonie. - Aurore, Lana, znalazłyście coś?
- Nic, co by się liczyło - odparła posępnie elfica, wzruszając ramionami. - Myślę, że bez sensu dalej przekopywać komnaty kapłanów. Musimy iść dalej.
- Do kaplicy? - Marina wydęła usta. - Przecież tam teraz trwa jakieś nabożeństwo. Nie widzieliście dymu? Jeśli tylko tam wejdziemy, otoczą nas i pojmą.
- Arthur, znasz może jakiś czar niewidzialności? - spytała Aurore, spoglądając na chłopaka spod wachlarza czarnych rzęs. - Wiem, że nie powinniśmy używać czarów, ale jeden mały urok chyba nie zaszkodziłby nam jakoś specjalnie, co o tym myślisz?
- Zdecydowanie odpada - odparł czarownik stanowczo. - Co innego rzucić urok ot tak,gdzieś w przestrzeń - pstryknął palcami - a co innego nałożyć go na siebie, żeby się za nami ciągnął. Równie dobrze możemy chodzić po korytarzach i wołać: "Tu jesteśmy!".
- Też racja - przyznała księżniczka, wyraźnie niepocieszona. - Czyli pozostaje nam się przyczaić i poczekać, aż skończą.
- I liczyć na szczęście - wtrąciła Lana Sophia, wodząc oczami po twarzach towarzyszy. Jej usta ściśnięte były w wąską linię, a oczy duże jak spodki.
Christian doskonale słyszał, jak jej serce galopuje, pompując krew na potęgę. Zacisnął zęby i odwrócił głowę, jakby to miało pomóc. Coraz trudniej było mu się powstrzymać.
- W rzeczy samej. - I to powiedziawszy, czarownik zwrócił się w stronę wyjścia.
Przemierzali kolejne korytarze, zakręcające jak spirala. Idealną ciszę przerywał tylko dźwięk ich urywanych oddechów i cichych kroków, gdy nagle usłyszeli rozmowę w języku, którego żadne z nich nie znało. Zaraz po tym na ścianie przed nimi pojawiły się dwa ludzkie cienie, wyłaniające się zza rogu.
- Szybko, cofamy się - zakomenderowała Lana Sophia, puszczając się biegiem w stronę jednego z wejść do komnat. Nikomu nie trzeba było powtarzać dwa razy.
W głosach sainów dało się wyczuć poruszenie. Usłyszeli ich. Cienie ruszyły ku nim. Aurore nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że zaraz ich zobaczą.
Cała piątka szybko skręciła w pierwszy lepszy korytarz. Biegli przed siebie ile sił w nogach, czując, jak powoli opuszczają ich siły. Christian usłyszał, że sainowie też wbiegli do korytarza. Siedzieli im na ogonie.
- Tam! - syknęła przez zaciśnięte zęby Lana Sophia, ciągnąć Aurore za rękę ku wejściu do jednej z komnat. Pozostali popędzili za nimi. Wpadli do pomieszczenia jak burza. Przywarli do ścian, zamierając bez ruchu. Nasłuchiwali i usłyszeli. Przyspieszone w szaleńczym biegu kroki. Marina wychyliła się lekko. Gdy zobaczyła, że sainowi ich minęli, poczuła, jak wielki kamień spada jej z serca. Odetchnęła z ulgą.
- Chyba tych mamy z głowy - szepnęła, kładąc sobie dłoń na piersi. Oddychała ciężko, a policzki miała zaczerwienione od wysiłku.
- Tak, chyba tak. - Aurore uśmiechnęła się lekko.
- Nie do końca - powietrze przeciął nagle ostry głos z dziwnie twardym akcentem.
Cała piątka jak, jeden mąż, odwróciła się przed siebie. Serca znieruchomiały im w piersiach, a głos uwiązł w gardle.
Ich oczy ujrzały mężczyznę w średnim wieku, o czarnych włosach i brodzie ułożonej na sztorc, który właśnie wyłonił się zza jednej z przeplatanych złotą nicią kotar. Po jego obu stronach stał tuzin żołnierzy z brązowych zbrojach. Każdy z nich mierzył w nich z łuku, a przez plecy przewieszone mieli pochwy z długimi mieczami.
- Nie lubimy intruzów, więc chyba sami rozumiecie, że musimy was zabić. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Jaka szkoda. Chłopcy, wiecie, co macie robić.
Rzadko zdarza się, żeby kilka osób na raz miało w głowie tylko jedną, wspólną myśl. Lecz teraz tak właśnie było.
MERIDIANE FALORI
__________________________________________________
Cześć i czołem, przepraszam na wstępie za długą nieobecność ;) Mam nadzieję, że jakoś przebłagałam was tym rozdziałem i że następny będzie wymagał już nie tak długiego czekania.
A teraz trochę o tym... Co myślicie? Podobało się wam czy też nie? :D Co was zauroczyło, ujęło za serce, a za co mieliście ochotę kazać mi popukać się w głowę? xD Czekam na wsze komentarze, a tymczasem do zobaczenia.
- Czemu tak myślisz? - zapytał Arthur.
- Mech - odparła dziewczyna, prostując się.
- I co z tego, że mech? - burknął Christian, najwyraźniej nie wiedząc do czego pije Aurore.
- To z tego, że mieliśmy iść ciągle przed siebie, czyli na zachód, a mech wskazuje, że zmierzamy ku północy.
- Yh, pięknie. Jeszcze tego nam brakowało - sapnęła Lana, robiąc przy tym taką minę, jakby zaraz miała zacząć rwać sobie włosy z głowy.
Serce przyspieszyło już dawno i ani myślało zwalniać. Każda dodatkowa minuta w pierwotnej puszczy była wielkim ryzykiem z ich strony. To, że jeszcze nie zostali zaatakowani, to zaledwie cisza przed burzą. Lana uświadamiała to sobie coraz dotkliwiej z każdym palącym spojrzeniem znikąd, z każdym dziwnym odgłosem...
- W takim wypadku chyba musimy skorzystać z twoim zdolności - ozwała się Marina głosem pełnym powagi.
- Takie miejsca, jak to, karmią się magią. Każde moje zaklęcie może nam tu tylko zaszkodzić. - Arthur pokręcił głową. - Czar światła był nam potrzebny, ale urok nawigacyjny? Spokojnie damy sobie radę bez niego.
- Nie poradzimy i ty dobrze o tym wiesz - rzucił z irytacją Christian, a jego czerwone oczy błysnęły złowrogo. - Już wystarczająco długo się powstrzymywaliśmy. Jeśli nie chcemy spędzić tu wieczności, musimy coś zrobić.
- Arthur ma rację - wtrąciła Lana Sophia. - Pamiętacie co mówiłam o krwi? Magia działa na sainów bardzo podobnie. Łaknął jej jak krwi. Co jeśli ściągniemy ich sobie na głowę? - W jej głosie pobrzmiewał lęk i trwoga, które znalazły swoje odzwierciedlenie również na twarzy dziewczyny.
- Im dłużej włóczymy się po tych chaszczach, tym większa szansa, że nas dopadną. Wychodzi więc na to samo czy zaryzykujemy użycie czarów, czy nie - zauważyła elfica, oplatając się ramionami jakby w obronnym geście. Drżała. Christian nie wiedział czy ze strachu, czy z zimna, które panowało tu mimo skwaru poza puszczą.
- Więc co robimy? - spytała Marina. Jej ciało było napięte jak cięciwa łuku na chwilę przed strzałem. - Nie możemy tracić czasu na jałowe spory.
- Niech będzie już to zaklęcie - westchnął z rezygnacją Arthur, sięgając do wnętrza szaty po różdżkę. - Ale pamiętajcie, że jeśli sainowie nas zaatakują, to to będzie tylko i wyłącznie wasza wina - ostrzegł ich.
- Czemu patrzysz na mnie? - obruszył się Christian.
- Pomyślmy - sapnął oschle czarownik, po czym przygotował się do rzucenia czaru.
Zamknął oczy i zaczerpnął głęboki oddech, następnie zaczął szeptać: "Erei aera meradino". Wodził przy tym różdżką w powietrzu, kreśląc skomplikowane wzory, trudne do zdefiniowania.
Pod wpływem zaklęcia ziemia się zatrzęsła, lecz nie tak mocno, jak ostatnio. Tym razem Arthur postawił na "najlżejszą" formę czaru i nie próbował potęgować jego mocy.
Głaz, nad którym chwilę wcześniej nachylała się Aurore, zaczął pękać i kruszyć się w kilku miejscach. Lana Sophia patrzyła na to wszystko z fascynacją, na chwilę zapominając o strachu. Głębokie rysy na skale utworzyły symbol przypominający swym kształtem różę wiatrów. Na jej liniach zaznaczone były dwa punkty.
- Potrafisz to odczytać? - spytała szeptem księżniczka, wspierając się na jego ramieniu.
Christian aż zazgrzytał zębami. Wątpił, by jej gest miał jakikolwiek romantyczny podtekst, zważywszy na to, w jak beznadziejnym położeniu aktualnie się znajdywali, ale nie zmieniało to faktu, iż jasny szlag go trafił. Aurore nie powinna być z nim tak blisko.
- Powieeeedzmy... - Arthur posłał jej przelotne spojrzenie, a na jego ustach zamajaczył lekki uśmiech. Podobała mu się bliskość księżniczki. Nawet bardzo. - Jak mniema, ten mniejszy punkt to my, a ten większy to chyba jakiś obiekt, w którym przechowywane jest Berło. Bo wątpię, żeby trzymali je zakopane gdzieś pod chmurką.
- Jeśli to prawda, to jesteśmy już niedaleko... - powiedziała elfica, odwracając wzrok od róży wiatrów.
- Więc nie ma co tracić czasu. Ruchy. - Christian machnął na nich ponaglająco dłonią i ruszył we wskazanym przez Arthura kierunku.
Szli jakiś czas, pogrążeni w milczeniu i własnych przemyśleniach. Wampir zastanawiał się, czy gdyby któregoś pięknego ranka dziewczyny znalazłyby Arthura z przegryzionym gardłem, powiązałyby to z nim. Teoretycznie zabić mógł każdy inny Meridiańczyk... A gdyby tak jeszcze załatwił sobie odpowiednie alibi...
Książę mimowolnie uśmiechnął się na tę myśl.
Z zamyślenia wyrwał go cichy okrzyk zachwytu Mariny. Podniósł wzrok, zaciekawiony, co zobaczyła.
I wtedy ujrzał to.
Piętrzący się niebu kamienny zikkurat. Jego tarasy powlekały złote tafle, obrazujące bogactwo ludu zamieszkującego te ziemie. Na samym szycie świątyni znajdowała się diamentowa kaplica, z której wzbijały się w powietrze tumany słodkiego białego dymu. Wejścia do zikkuratu strzegli dwaj mężczyźni w zbrojach z brązu. W dłoniach dzierżyli włócznie.
- Może mógłbym spróbować unieruchomić ich jak konie - podsunął Arthur, zaciskając mocniej palce na różdżce. - Wygląda na to, że pozostali zostali albo są w kaplicy, albo zostali w osadzie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dostaniemy się do środka bez większych problemów.
- Ta, i co potem? - Christian posłał mu kpiący grymas. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi. - Jeśli są w kaplicy, to w każdej chwili mogą ją opuścić. Kiedy otoczą nas w świątyni, będziemy jak szczury w klatce.
- A jeśli tam nie wejdziemy, nie odzyskamy Berła Przeznaczenia. Jeżeli draconisi spalą całe Erithel, to będzie tylko i wyłącznie nasza wina - odrzekła Aurore, odzywając się do niego, na dobrą sprawę, po raz pierwszy od tamtego poranka w obozie.
Przez twarz wampira przemknął zdumiony wyraz, lecz zniknął on tak szybko, jak się pojawił.
- Albo my, albo królestwo. Świetnie, po prostu świetnie.
- Wiedziałeś, na co się piszesz.
- Jestem tu, żeby przypodobać się ojcu. Zależy mi tylko i wyłącznie na tym, żeby w końcu dał mi należną mojej osobie koronę. Po nic więcej - odparł cierpko, posyłając jej lodowate spojrzenie.
- Niby czemu sądzisz, że ci się należy? Twój ojciec wciąż żyje - odparła w tym samym tonie, wytrzymując jego spojrzenie.
- Jest stary i zamroczony swoją dziwaczną ideologią. Meridian się stacza, odkąd objął władzę - wycedził.
- Bo uwierzę, że z tobą byłoby lepiej.
- Skończcie, skończcie natychmiast! - syknęła Lana Sophia, stając pomiędzy nimi. - Nie czas teraz na kłótnie! Jakby wam umknęło, mamy zadanie do wykonania. - Następnie zwróciła się do Arthura, już znacznie spokojniej. - Uśpij strażników, jeśli możesz. Tylko użyj małej ilości mocy, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi pozostałych sainów.
Czarownik skinął głową na znak zrozumienia.
- Iann kai terzio - szepnął, kreśląc różdżką w powietrzu symbol przypominający trochę literę "o" włożoną w "v".
Strzegący wejścia żołnierze nagle zamarli bez ruchu. Ich klatki piersiowe nie poruszały się, zupełnie jakby byli martwi. Oczy ślepo wpatrywały się w punkt przed sobą. Nie mrugali.
- Chodźcie! - Arthur machnął ręką na towarzyszy i ruszył ku zikkuratowi. Kiedy wyszedł zza chroniącej go linii drzew, poczuł się tak, jakby odebrano mu tarczę. Niby wiedział, że strażnicy nie mają prawa ożyć, póki on im na to nie pozwoli, lecz mimo to odczuwał pewien dyskomfort. Zupełnie, jakby zaraz mieli się na nich rzucić. Chodź z drugiej strony, nawet gdyby to zrobili, nie mieli przewagi liczebnej - ta myśl pocieszała młodego czarownika.
Wejście do zikkuratu nie posiadało drzwi - było pustym otworem w kształcie prostokąta. Na kamiennych blokach go tworzących ktoś kiedyś wyrył prymitywne wyglądające runy, których żadne z nich nie potrafiło odczytać.
Arthur wymienił spojrzenia z Aurore. Kiedy skinęła, wszedł do środka. A za nim pozostali. Cała piątka znalazła się w długim wąskim korytarzu bez okien, którego mrok rozpraszały nieliczne pochodnie.
Ich ciała przeszył potworny chłód - było zimno jak w grobowcu.
- Co robimy? - spytała głucho Marina, przesuwając dłonią po kamiennej ścianie. Zdawała się pulsować tak jak pulsuje serce żyjącego człowieka. Dziwne. Zupełnie... jakby żył.
- Idziemy przed siebie i szukamy - odparła Lana Sophia. - Nie dotykajcie niczego - upomniała Marinę, a ta posłusznie zabrała dłoń. - Tak będzie lepiej.
Wilkołaczka ruszyła przed siebie.
- Chodź, Mari. - Christian splótł palce z palcami syreny i zaczął prowadzić ją za Laną Sophią. Oczywiście zrobił to na tyle ostentacyjnie,by Aurore wszystko widziała. Może to i dziecinne posunięcie, ale widok miny elficy przyniósł mu satysfakcję.
Marina natomiast zarumieniła się aż po końcówki rudych włosów. Spuściła głowę, chcąc zamaskować uśmiech. Tak bardzo pragnęła, by zwrócił na nią uwagę, że nawet nie zauważyła teatralnej otoczki wokół tego gestu. Albo raczej nie chciała zauważyć.
Kamienny korytarz zdawał się nie mieć końca. Co i raz mijali wejścia do niewielkich komnat - najprawdopodobniej mieszkań kapłanów. Wydawać by się mogło, że los im sprzyjał. W żadnym z nich nie natknęli się na chociażby jednego saina. Wręcz przeciwnie, zaledwie na góry skarbów - złotych naczyń, zgromadzonych obrazów, szlachetnych kamieni i porcelanowych waz - pozostawionych bez opieki.
Żadne z nich nie zaznało nigdy biedy. Jako osoby blisko związane z rodzinami królewskimi swoich krajów, żyli w dobrobycie. Nie potrzebowali ani tych monet, ani tych klejnotów, lecz było w nich coś... podejrzanego. Przebiegłego. Przeklętego. Strasznego i kuszącego zarazem. Wołały do nich, słyszeli ich cichy szept. Mamiły ich.
Weź mnie, weź mnie. Przecież nikt nie zauważy...
Walczyli z tym, ale z każdą komnatą było im coraz trudniej. A przecież nie mogli ich pominąć, bo w każdej z nich wśród kosztowności mógł znaleźć się fragment Berła Przymierza.
Jako pierwszy złamał się Christian. Albo raczej został złamany. Przez złotą koronę. Taką samą jak ta należąca do jego ojca. Taką samą, jaką od zawsze pragnął posiąść.
- Odłóż ją - poprosiła szeptem Marina, spoglądając na niego z niepokojem. - Zdejmij ją z głowy.
- Niby czemu? - prychnął wampir, spoglądając na dziewczynę spod uniesionych brwi. Niby dobrze znała już ten ton głosy i wyraz twarzy, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w Christianie jest coś obcego. Usta mówiły słowami zikkuratu. - To korona Meridianu. Nie wiem, jak się tutaj znalazła, ale wiem, że należy do mnie. Zabieram ją.
- Nie. - Ścisnęła mu nadgarstek. W spojrzeniu Mariny malowała się głęboka determinacja. - Ściągaj ją. Na pewno jest przeklęta.
- Ty nic nie wiesz - syknął, a jego oczy rozbłysły. - To, co należy do Meridianu, powinno do niego wrócić.
- Och, dawaj to, bo zatruwa ci myśli. - Marina podwinęła rękawy. - Jak nie chcesz po dobroci, załatwimy to inaczej - rzuciła ostrzegawczo, po czym spróbowała siłą mu ją odebrać. Jednak zikurratowy Christian jakoś nie chciał współpracować.
- Gdzie z tymi łapami?! - warknął, odpychając Marinę od siebie. Dziewczyna zatoczyła się w tył, o mały włos nie upadając. - Gdybyśmy byli w Meridianie, zgniłabyś w lochu za taką zniewagę!
- Nie jesteśmy w Meridianie, a ty nie jesteś moim królem - odpowiedziała mu poirytowana, ponawiając próbę. Była sporo niższa od niego, więc musiała skakać jak pchła, żeby sięgnąć korony, którą zasłaniał rękoma. Bronił jej jak dziecka.
- Co tu się dzieje? - zainteresował się Arthur, wychylając się zza stosu klejnotów, które właśnie przekopywał w poszukiwaniu celu ich podróży. - Jesteście za głośno - upomniał towarzyszy.
- Nie gadaj, tylko chodź i mi z nim pomóż! - rzuciła zdenerwowana syrena, zakładając ręce na biodra. - Bzikuje przez tę koronę. Myśli, że jest nie wiadomo kim.
- Czyli nic nowego. - Czarownik posłał Marinie ironiczny uśmiech.
- Arthur!
- Dobrze, już dobrze. Zaraz coś na to poradzę. - Uniósł ręce w obronnym geście. Następnie ruszył ku wampirowi i syrenie. W czasie, kiedy król Christian odgrażał się Marinie, co jej zrobi za nieposłuszeństwo, które mu okazuje, Arthur zaszedł go od tyłu i podciął nogi. - Koniec tego dobrego, Saerin - rzucił, powalając go na ziemię.
- Zapłacisz za to głową! - warknął Christian, próbując podnieść się z ziemi.
- Jeszcze zobaczymy. - Arthur postanowił przygwoździć księcia do podłogi własnym ciałem i dopiero wtedy ściągnąć przeklętą koronę, której tak kurczowo się trzymał. Wampir wierzgał, próbował zrzucić z siebie czarownika, ale Arthur nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Siłował się z nim do skutku, ryzykując utrat zębów, aż w końcu dopiął swego. - Zadziwiające, ile problemów może przysporzyć kawałek metalu - wysapał, wstając z księcia. Następnie cisnął koroną o ziemię i zaczął miażdżyć ją stopą, by więcej go nie kusiła.
- Nie żeby coś, ale co ty, do licha, na mnie robiłeś? - jęknął obolały Christian, zamrugawszy gwałtownie. Marina szybko się przy nim znalazła i pomogła dźwignąć z ziemi.
- Nic. Ratuję ci twój wampirzy tyłek, jak zawsze zresztą - odpowiedział czarownik, otrzepując teatralnie dłonie. - Aurore, Lana, znalazłyście coś?
- Nic, co by się liczyło - odparła posępnie elfica, wzruszając ramionami. - Myślę, że bez sensu dalej przekopywać komnaty kapłanów. Musimy iść dalej.
- Do kaplicy? - Marina wydęła usta. - Przecież tam teraz trwa jakieś nabożeństwo. Nie widzieliście dymu? Jeśli tylko tam wejdziemy, otoczą nas i pojmą.
- Arthur, znasz może jakiś czar niewidzialności? - spytała Aurore, spoglądając na chłopaka spod wachlarza czarnych rzęs. - Wiem, że nie powinniśmy używać czarów, ale jeden mały urok chyba nie zaszkodziłby nam jakoś specjalnie, co o tym myślisz?
- Zdecydowanie odpada - odparł czarownik stanowczo. - Co innego rzucić urok ot tak,gdzieś w przestrzeń - pstryknął palcami - a co innego nałożyć go na siebie, żeby się za nami ciągnął. Równie dobrze możemy chodzić po korytarzach i wołać: "Tu jesteśmy!".
- Też racja - przyznała księżniczka, wyraźnie niepocieszona. - Czyli pozostaje nam się przyczaić i poczekać, aż skończą.
- I liczyć na szczęście - wtrąciła Lana Sophia, wodząc oczami po twarzach towarzyszy. Jej usta ściśnięte były w wąską linię, a oczy duże jak spodki.
Christian doskonale słyszał, jak jej serce galopuje, pompując krew na potęgę. Zacisnął zęby i odwrócił głowę, jakby to miało pomóc. Coraz trudniej było mu się powstrzymać.
- W rzeczy samej. - I to powiedziawszy, czarownik zwrócił się w stronę wyjścia.
Przemierzali kolejne korytarze, zakręcające jak spirala. Idealną ciszę przerywał tylko dźwięk ich urywanych oddechów i cichych kroków, gdy nagle usłyszeli rozmowę w języku, którego żadne z nich nie znało. Zaraz po tym na ścianie przed nimi pojawiły się dwa ludzkie cienie, wyłaniające się zza rogu.
- Szybko, cofamy się - zakomenderowała Lana Sophia, puszczając się biegiem w stronę jednego z wejść do komnat. Nikomu nie trzeba było powtarzać dwa razy.
W głosach sainów dało się wyczuć poruszenie. Usłyszeli ich. Cienie ruszyły ku nim. Aurore nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że zaraz ich zobaczą.
Cała piątka szybko skręciła w pierwszy lepszy korytarz. Biegli przed siebie ile sił w nogach, czując, jak powoli opuszczają ich siły. Christian usłyszał, że sainowie też wbiegli do korytarza. Siedzieli im na ogonie.
- Tam! - syknęła przez zaciśnięte zęby Lana Sophia, ciągnąć Aurore za rękę ku wejściu do jednej z komnat. Pozostali popędzili za nimi. Wpadli do pomieszczenia jak burza. Przywarli do ścian, zamierając bez ruchu. Nasłuchiwali i usłyszeli. Przyspieszone w szaleńczym biegu kroki. Marina wychyliła się lekko. Gdy zobaczyła, że sainowi ich minęli, poczuła, jak wielki kamień spada jej z serca. Odetchnęła z ulgą.
- Chyba tych mamy z głowy - szepnęła, kładąc sobie dłoń na piersi. Oddychała ciężko, a policzki miała zaczerwienione od wysiłku.
- Tak, chyba tak. - Aurore uśmiechnęła się lekko.
- Nie do końca - powietrze przeciął nagle ostry głos z dziwnie twardym akcentem.
Cała piątka jak, jeden mąż, odwróciła się przed siebie. Serca znieruchomiały im w piersiach, a głos uwiązł w gardle.
Ich oczy ujrzały mężczyznę w średnim wieku, o czarnych włosach i brodzie ułożonej na sztorc, który właśnie wyłonił się zza jednej z przeplatanych złotą nicią kotar. Po jego obu stronach stał tuzin żołnierzy z brązowych zbrojach. Każdy z nich mierzył w nich z łuku, a przez plecy przewieszone mieli pochwy z długimi mieczami.
- Nie lubimy intruzów, więc chyba sami rozumiecie, że musimy was zabić. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Jaka szkoda. Chłopcy, wiecie, co macie robić.
Rzadko zdarza się, żeby kilka osób na raz miało w głowie tylko jedną, wspólną myśl. Lecz teraz tak właśnie było.
Już po nas, te trzy słowa uderzały w ich świadomość, nie pozostawiając ni złudzeń, ni nadziei.
Już po nas.
MERIDIANE FALORI
__________________________________________________
Cześć i czołem, przepraszam na wstępie za długą nieobecność ;) Mam nadzieję, że jakoś przebłagałam was tym rozdziałem i że następny będzie wymagał już nie tak długiego czekania.
A teraz trochę o tym... Co myślicie? Podobało się wam czy też nie? :D Co was zauroczyło, ujęło za serce, a za co mieliście ochotę kazać mi popukać się w głowę? xD Czekam na wsze komentarze, a tymczasem do zobaczenia.
Nareszcie!
OdpowiedzUsuńWięc tak:
Christian ma być z Aurore!!! Aurore ma być z Christianem! Koniec i kropka. Żadnych Arthurów! Lana powinna być z Arthurem.
Rozdział bardzo mi się podobał, co zresztą nie jest nowością. Wydaje mi się, że ujęłaś sainów trochę jak Indian.
A tak w ogóle: ONI NIE MOGĄ UMRZEĆ! DO YOU UNDERSTAND ME?! NIE MOGĄ UMRZEĆ! Znaczy się Arthur może, bo go nie znoszę, ale reszta nie!
Pozdrawiam i już czekam na następny,
Coco Evans
Hahaha Arhur poczuł się urażony, no ale cóż ;)
UsuńCo do sainów, dobrze zgadłaś ;) Pierwowzorem byli Aztekowie i Majowie ;) Tylko z faloriowo-erithelskim dodatkiem ;)
Heeej ;) Haha muszę zacząć od tego, jak zachowywał się Chris ;D Jak złapał Marinę za rękę tylko po to, by wzbudzić zazdrość w Aurore ;) Co prawda to było dziecinne, ale i słodkie <3 Jejku, jejku, on ją naprawdę kocha O.o Bardzo podobało mi się to, jak na początku pokazałaś relacje między nimi po tej rozmowie. Później zazdrość Chrisa o Arthura ;) haha to dopiero było cudowne :D
OdpowiedzUsuńNa początku myślałam, że Chris coś odwali z krwią, jak Lana tłumaczyła, żeby uważali, żeby się nie skaleczyć, to pierwsze co przyszło mi do głowy to Chris i coś z krwią :D No ale zaskoczyłaś mnie tym, że opętała go korona ;) Swoją drogą, fajnie pomyślane, żeby ten skarb był zaklęty ;)
Sun i Shadow coś kombinują :D zastanawiałam się, jak zamierzaliby odebrać ciała, jakby to plemię ich zabiło :D czy ot tak by je sobie wzięli? Coś mi nie pasuje w tych im planie, chyba nie wszystko dokładnie przemyśleli ;) No chyba, ze ci sainowie wyrzucają ciała zabitych poza puszczę :D
No ale ja tu mówię o ich śmierci, a oni oczywiście nie umrą, nie ba takiego bata! Bo wtedy całe to opowiadanie nie miałoby sensu, gdyby umarli :D No i jeszcze Aurore musi mieć czas, żeby się zakochać w Chrisie, więc muszą jakoś wyjść z tego cało. Jak? Jestem bardzo tego ciekawa :)
Strasznie mi szkoda było Chrisa, gdy na początku gadał z Aurore i Aurore zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, mówiąc mu prawdę. Według mnie postąpiła słusznie, bo gdyby stwierdziła, że go kocha to byłoby tka dziwnie... On może byłby szczęśliwy na początku, ale Chris nie jest głupi i zwąchał by pismo nosem ;) A elfka nie byłaby szczęśliwa, okłamując. No ale jak już się w nim zakocha i mu to powie, to wszyscy będą happy. Chyba, że Chris po drodze zakocha się w Sun.... O.o hahah dobra, chyba się nie wyspałam, bo plotę trzy po trzy ;)
W każdym calu tego rozdziału wyczuwalne były emocje, stosowane do fragmentu. gdy wchodzili do puszczy albo gdy napotykali jakieś przeszkody, a już zwłaszcza na końcu, serce niemal mi stanęło! Uśmiechnęłam się również parę razy, zwłaszcza, gdy Chris okazywał swoją zazdrość <3
Cóż mogę więcej dodać? Rozdział następny mógłby się pojawić wcześniej niż ten ;) Bo tak urywać w środku to nie jest fajnie :p
Pisałaś, że jest długi, a i owszem, wydaje się taki, ale przeczytałam go w mgnieniu oka. Niby tu jestem na początku a tu już czytam o tym, jak się chowają i faceci celują w nich z łuków ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Zuza <3
Dziękuję za rozpraweczkę ;) Starałam się jak najlepiej przedstawić to, co czują bohaterowie i ciesze się, ze wyszło ;)
Usuńhmmm Sun i Shadow to draconisi, wlecieliby, zabrali, jakby zostały pozostawione bez opieki,i po sprawie hahaha :D
No a co do Aurore i Christiana.... heheh no zobaczycie, jak się to potoczy 3:-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo bardzo fajny rozdział christian ma byc z Aurore
OdpowiedzUsuńMam nadzieje.że kolejny rozdział pojawi się w miarę szybko bo ciekawosc mnie zżera
pfffffff
OdpowiedzUsuńco to ma byc?!
Aurore + Arthur = nie e tak nie moze byc
Aurore + Christian = tak jej super tak
kapiszi? mam nadzieje ze tak :)
Rozdzial swietny
ciekawe co teraz no no
czekam na cd i pozdrawiam
~ domysl sie kto staruszko ;*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńW końcu dotarłam i tutaj :) Ogólnie cała historia bardzo mi się podoba, no bo przecież nie dość że elfy, to jeszcze Christian. Kocham tego typu bohaterów, chyba już o tym wiesz ;) Mam tylko wrażenie, że supermega moc Mariny jest bardzo... wybiórcza. Czuje emocje Aurorki, z tym listem i wcześniej w górach, a Chris się jej wymyka?? Pewnie jako umarlak może się jakoś kamuflować, ale jakbyś mogła, to bardzo ładnie prosiłabym o wyjaśnienie, bo nie zasnę... xD Głupio, że nikt nie słucha Arthura z tymi jego złymi przeczuciami, ale czego wymagać od wilka, syreny i pozostałej dwójki, zajętej swoim życiem uczuciowym :) Ja jak najbardziej popieram Christiana i Aurorę, zastanawiam się też nad Laną Sophią i Arciem... Ale najpierw odnajdźcie Berło, no lud... (eee, jak ich nazywać, skoro żadne z nich nie jest człowiekiem?? Wiem!) no istoty!! Romanse romansami, ale pamiętajce o Berle! xD Ciągle zastanawiam się, czy ta przemieszczająca się część jest na jakimś statku, czy pod wodą (bo jest w królestwie syren, prawda? Czy może coś mi się strasznie pomieszało?) Nie mogę się doczekać, aż dotrą do ojczyzny Mariny. Jejku, jak ja kocham pływać ♡♡ Elfem już jestem, a moją drugą ukochaną rasą są syreny :) Wybacz, że piszę tak ogólnie, a nie do rozdziału, ale chciałam trochę podsumować :) A rozdział... Chwała Ci za zikkurat ♡♡ Etemenanki!! Tak, jestem na rozszerzonej historii, lepiej uciekaj ;) Nie ogarniam trochę tych czarów Arthura, w sensie tego, którego mogą użyć, a który będzie już zbyt wykrywalny... A jeśli mogę jeszcze wrócić do wcześniejszych rozdziałów, zapytałabym o to wyjmowanie wspomnień. Czy to mniej więcej tak, jak w Harrym Potterze? Czy Aurorka może wrócić do tych zabranych? Znaczy, gdyby chciała, bo z tego co wiem, to oddała jedno z najgorszych. Ale technicznie, dałoby się? Chyba powinnam przestać. Sorry, że tak nieskładnie i w ogóle nie po kolei, ale chciałam poruszyć wszystkie tematy :) W skrócie, czekam na dalszy ciąg, podziwiam Cię wciąż i coraz bardziej, życzę weny i żegnam się. Horace Love ♡
OdpowiedzUsuńNo to tak, w pierwszej kolejności podziękuje za komentarz *.* Jaki długaśny, kocham takie <3 <3 <3 Cieszę się, że rozdział ci sie podobał, bo kosztował mnie naprawdę kilka dni intensywnej pracy i totalnego nolife-ienia (czy jak to po polsku zapisać? xD)
UsuńA teraz wracając do twoich pytań:
1. Dar Mariny faktycznie jest trchę wybiórczy, podobnie jak dar Ellie z Czterech żywiołów (może np pokazać jej zwycięstwo w bitwie, ale nie pokaże, że ktoś zginie). Christian faktycznie bardziej tłumi uczucia w sobie,zawsze próbuje je zdusić... po ponad 700 latach życia opanował tę sztukę prawie do perfekcji haha Może Marina byłaby w dziedzinie odgadywania uczuć bieglejsza, gdyby próbowała szlifować swój dar, gdyby miała odpowiedniego nauczyciela... no ale niestety tak nie jest. To trochę tak, jak możesz mić talent plastyczny, ale jeśli nie spędzisz długi godzin na rysowaniu, nie stworzysz arcydzieła ;)
2.Jeśli chodzi o wyciąganie wspomnień... Możemy powiedzieć, że faktycznie działa to na trochę podobnej zasadzie, co w Harrym Poterze, ale nie do końca. Bo w świecie Harry'ego, jeśli ktoś zdecydował sięprzekazać komuś wspomnienie, nie tracił go. Dalej pamiętał o danym wydarzeniu, chociaż ktoś inny też miał już do niego dostęp. U mnie natomiast, jeśli wyciągasz wspomnienie, to je tracisz. W zasadzie to na amen, bo przywrócenie takiego wspomnienia graniczy z cudem. Wymaga zaawansowanych praktyk magicznych, na które raczej nikomu ne chciałoby się wysilać. ;)
Co do zikkuratu... Hahahah teraz też jestem na rozszerzonej historii ;) Human pozdrawia ^^ (Postanowiłam zrezygnować z biochemu, bo ten kierunek zupełnie mnie nie pociągał :P Nie miałam wyobraxni do chemii, a na kuciu na blachę daleko się nie zajedzie)
Cóż, pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział na czterech zywiołach (jeśli cyzytasz0 :*
Dzięki za odpowiedź :) Rozszerzona historia ♡♡ Nie dziwię Ci się, że zrezygnowałaś z chemii, toż to czarna magia!! Nie mogę powiedzieć, że wiem, ale przynajmniej domyślam się, ile pracy musiałaś włożyć we wszystkie Twoje opowieści. Czytam oczywiście Cztery Żywioły, Elfią historię i TDH też. Właśnie zabieram się do nowego rozdziału, jestem naprawdę ciekawa :) Możesz liczyć na mój (znowy długaśny i nieskładny xD) komentarz :) Weny!! Horace Love ♡
UsuńNie ma za co ;) Oj, chemia to zło...Ten przedmiot powinien być zakazany ;____;
UsuńTak, trochę czasu się nad tym wszystkim siedziało ;) Tak właściwie to każdego dnia dopracowuję sceny na jeden z blogów, cieszę się, że ktoś to docenia ;) <3 <3 <3
Dziękuję za to, że czytasz i że przez to mam dla kogo pisać.
Oj, już nie mogę się doczekać komentarz *.* mam nadzieję, że ci się spodoba ;)
Heh, ja to miałam taką zabawną nauczycielkę od chemii, że całej klasie postawiła 6 na koniec roku :) Przy czym sprawdzian był jeden przez cały rok, w pierwszym semestrze, potem już tylko prezentacje :) Komentarz już jest, nawet dłuższy niż tu :) To niesamowite, że aż tyle czasu spędzasz na dopracowywaniu tych opowiadań. To widać, wiesz? :) Horace Love ♡
UsuńWłaśnie już widziałam *.* Dziękuję za kom ^^
UsuńSpędzam nad tym tyle czasu, bo to kocham ;) Poza tym wychodzę z założenia, że jeśli już stwarzam jakiś świat, bo muszę zrobić wszystko, by zdawał się być realny ;) W końcu każde państwo ma swój ustrój polityczny, swoje zwyczaje, prawo i religię (bogów miały nawet najbardziej pierwotne plemiona, więc i niech Karterczycy wierzą, że ktoś sprawuje nad nimi opiekę). A jeśli dzięki temu sprawiam, że lepiej wam się czyta moje historię, bo tym lepiej :D Cieszę siętylko, że ktoś to zauważa ^^
Aurore moja faworytka <3
OdpowiedzUsuńFajnie, że dajesz tak długie rozdziały... I podziwiam, bo to bardzo dużo pracy przy tworzeniu! :O