sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 11 : Góra Solim

Po długiej wędrówce cała piątka w końcu dotarła do podnóża gór jastrzębich.  Były one jednymi z najbardziej stromych skalnych wzniesień w całym Erithel. W jego skład wchodziło dziesięć szczytów, a zwały się one Demesis, Arameis, Teseus, Uraja, Mofeve, Veins, Jykke, Nemea, Sannasa i, najwyższy z nich wszystkich, Solim. Nazwy zawdzięczały one członkom rodziny najwybitniejszego władcy w historii całego Arindell - Solima II Wielkiego. Drugą co do wielkości była, nosząca imię jego żony, Sannasa, a następne, nazwane od imion synów i córek władcy, miały mniej więcej tę samą wysokość, pomijając rzecz jasna Demesis, najniższą ze wszystkich szczytów, poświęconą najmłodszej córeczce Solima i Sannasy, która zmarła jeszcze w dzieciństwie.
Nad głowami naszej piątki ciążyły ciemne burzowe chmury, będące niczym zły omen. Podobnie jak gęstniejąca szara mdła, ścieląca się między nimi... Dodatkowo słychać było grzmoty zbliżającej się do nich z zachodu burzy. Powietrze zdawało się gęstsze niż kiedykolwiek, a codziennego śpiewu ptaków nie dane było im dziś usłyszeć.
- Aurore, kochanie. Powiedz no, rybko, która z tych gór to Solim? - spytała Lana Sophia, kiedy zatrzymali swe konie przed podnóżem skał.- I błagam, nie mów tylko, że to ta największa, najwyższa, najbardziej stroma i ogólne najpaskudniejsza.
- To właśnie ona - odparła Aurore, krzywiąc się na sam widok skalnego kolosa.
- Błagałam cię, żebyś tego nie mówiła! - jęknęła Lana, którą zaczęła powoli ogarniać panika.
- Ups - Aurore wzruszyła ramionami, robiąc "przepraszającą", aczkolwiek nie do końca, minę. 
- Echm... nie żebym był zrzędliwy, czy coś, ale jak, do ciężkiej cholery, mamy się tam wdrapać?! - rzucił z podirytowaniem Christian, mrużąc swoje rubinowe oczy. - No chyba, że któreś z was ma skrzydła i niezłą stalową krzepę, żeby nas wszystkich tam zanieść, to wtedy przepraszam za nadmierne uniesienie się.
- Przykro mi, ale chyba zostawiłem swój zestaw piórek w domu - mruknął z przekąsem Arthur, wykrzywiając usta w ironiczny uśmieszek.


- Zabawne - rzucił zgryźliwie Christian.
- Tak czy inaczej - wtrąciła Marina swym melodyjnym głosem - konie trzeba zostawić tu, na dole. Nie ma takiej opcji, żeby udało im się wdrapać na sam szczyt - powiedziała dziewczyna, zsiadając ze swojego szarego rumaka, imieniem Katja.
- A mamy coś żeby je spętać? - spytała Aurore, zsuwając się z gracją ze śnieżnobiałego arindellskiego jednorożca. - Bo wiecie... Nie będzie ciekawie, jeśli nam pouciekają i będziemy zmuszeni odbyć pieszą pielgrzymkę do sześciu pozostałych krajów, zamiast po prostu do nich pojechać.
- Jest lina, ale niewystarczająca na przywiązanie pięciu koni - odparła Marina, splatając ręce na piersi. Wtedy rozległo się gniewne rżenie jednorożca Aurore. - O przepraszam, Kai. Czterech koni i jednego jednorożca - zreflektowała się szybko syrena, unosząc ręce w bronnym geście.
- Po co nam lina, od czego są czary? - powiedział Arthur, uśmiechając się figlarnie. W jego brązowych oczach pojawiły się rozbawione ogniki.
- Chcesz mi powiedzieć, że znasz czary uzdrawiające, zmniejszające, zwiększające, pętające, nawigujące, ale teleportować nas wszystkich na górę Solima to już nie wiesz jak? - spytał z wyrzutem Christian, kręcąc głową. - Bo wnioskuję, że gdybyś znał się na teleportacji, nie musielibyśmy bawić się w ujeżdżanie koników przez ćwierć kontynentu.
- Chyba spałem na tej lekcji - odparł z przekąsem Arthur, po czym wyjął różdżkę, mamrocząc pod nosem jakieś zaklęcie. Cztery konie i Kai jakby zastygły w miejscu, nie poruszały się, nie oddychały, nie wydawały żadnych dźwięków.
- Czy one... - zaczęła z niepokojem Lana Sophia, przesuwając dłonią po grzywie swojego wierzchowca, będącej teraz tak twardą jak gdyby została wykuta w marmurze. Cały koń sprawiał wrażenie nie żywej istoty, lecz rzeźby wykonanej z diabelną precyzją. Podobnie jak pozostałe.
- Nie bój się, nie są martwe - uspokoił ją czarownik, chowając różdżkę do zewnętrznej kieszeni peleryny podróżnej. - Tylko... chwilowo unieruchomione. To w moich stronach dosyć powszechny sposób na zapobieganie ucieczce zwierząt albo wymagających ukarania delikwentów - wzruszył ramionami.
- Bardzo ciekawa historia, Arthurze, ale, jakby ci to powiedzieć, nie polepszyło to zbytnio naszej sytuacji - rzucił zgryźliwie Christian, spacerując nerwowo w tę i we wte.
- Widzicie te zarośla? - spytała ni stąd, ni zowąd Aurore, wskazując palcem na wysokie i gęste krzewy, ścielące się u podnóża góry Arameis, przed którą akurat stali. - Wydaje się, że za nimi jest już tylko lita skała, ale to nie prawda. Jeśli pokonamy zarośla, ujrzymy szczelinę będącą wejściem do wewnętrznego korytarza, prowadzącego na szczyt każdej z tych gór - powiedziała. Pozostali spojrzeli na nią pytająco.
- Skąd to wiesz? - zdumiała się Lana Sophia. Wilkołaczka założyła ręce na ramiona i spojrzała na elficę z ukosa. Nie było to nieprzychylne spojrzenie, ani nic z tych rzeczy. Dziewczyna bowiem była po prostu zaskoczona, że Aurore wie takie rzeczy. Jasne, wychowała się w Arindell, ale królestwo Ferinua II jest naprawdę duże i nawet ktoś, kto się tu urodził i mieszkał przez ponad sto lat, nie jest w stanie poznać każdego zakątka.
- To długa historia, zresztą... nie chcę o tym mówić - odparła księżniczka, spuszczając wzrok.
Słynąca ze swej ciekawości wobec wszystkiego, co interesować jej nie powinno Lana już chciała pociągnąć Aurore za język, ale wtedy Marina położyła jej rękę na ramieniu, a gdy ta się na nią spojrzała, syrena pokręciła dyskretnie głową. Mieszkanka Fariss bowiem miała w sobie coś, co pozwalało jej wyczuć nastroje innych ludzi. Dziewczyna po prostu... potrafiła dostrzec w zachowaniu innych coś, czego nie dostrzegali pozostali. Teraz też wiedziała, że Aurore nie chce o tym mówić nie dlatego, że to jakiś wielki sekret, którego nie może zdradzić, czy bo zwyczajnie nie ma ochoty wdawać się w dyskusje, lecz dlatego że... trudno to określić.... Marina czuła bardzo dużo negatywnych emocji wokół księżniczki, ta sprawa miała w swoim podłożu smutek, żal, rozczarowanie i pretensję, a także niemoc i desperacje. Cokolwiek się wydarzyło, naprawdę okropnie musiało zaboleć Aurore. Naprawdę. Jeśli zapragnie im się kiedyś zwierzyć, zrobi to, a jeżeli nie, nie powinni na nią naciskać.
- Jeśli znasz ten teren, a wygląda na to, że znasz, prowadź - Christian rozkrzyżował teatralnie ramiona, uśmiechając się przy tym doń z przekąsem. 
Aurore nawet nie zwróciła uwagę na jego zaczepki, tylko przytaknęła w milczeniu głową i ruszyła przodem. Ręce miała ściągnięte w dół, a delikatne dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, jak gdyby w obronnym geście. Pozostali ruszyli za nią. Krzewy okazały się zbyt gęste i cierniste, by przez nie ot tak sobie przejść, więc Christian wyciągnął długi sztylet i zaczął je przecinać. Arthur robił to samo. Kiedy chłopcom udało się utworzyć korytarz pomiędzy zaroślami, zawołali dziewczyny, żeby ruszyły za nimi. Gdy przedarli się przez krzewy, ujrzeli przed sobą skalną ścianę, chropowatą, ostrą i z szeroką na pół metra szczerbą, pęknięciem ciągnącym się od ziemi wysoko w górę. Aurore weszła do środka jako pierwsza, nakazując im przy tym patrzeć pod nogi. Wewnątrz, jak łatwo się domyślić, panowała całkowita ciemność, więc księżniczka postanowiła skorzystać ze swej elfiej mocy. Zaklaskała cicho dwukrotnie, a między jej dłońmi pojawiła się świetlista kula. Choć świeciła blaskiem tak jasnym jak samo słońce, patrzenie na nią nie bolało, światło nie raziło w oczy... Aurore szepnęła coś pod nosem, a kulka zaczęła unosić się coraz wyżej i wyżej aż zawisła nad ich głowami, oświetlając drogę wszystkim. Marina wydała z siebie cichy okrzyk podziwu. Szli tak przez dłuższą chwilę w całkowitym milczeniu, jedno za drugim. W którymś momencie kamienny korytarz zaczął się zwężać, a podłoże było już nie płaskie tylko coraz bardziej strome - znaczyło to, że zaczynali się wspinać. W końcu zrobiło się już tak ciasno, że musieli iść bokiem, z plecami przy jednej ścianie a piersią może dwa centymetry od drugiej. Naprawdę droga ta nie należała do łatwych, zwłaszcza moment, w którym zaatakowały ich zbudzone zaklętym światłem nietoperze. Zajęło im około pięciu godzin dotarcie na sam szczyt piętrzącego się ku niebu Solimu (później, jak korytarz się trochę rozszerzył, szło im się lepiej). Aż tyle czasu musiało minąć, nim na końcu korytarza ujrzeli słoneczne promienie, wlewające się do środka. Wtedy Aurore zgasiła swoje światło.
- Udało się! - zawołała entuzjastycznie Lana Sophia, kiedy, dochodząc do końca drążonego w skale tunelu, ujrzała świat poza górą.
- Przepiękne - szepnęła Marina, wychodząc za dziewczynami na zewnątrz. Teraz, razem z innymi, stała na dosyć szerokiej skalnej półce, jakby ścieżce, prowadzącej ku ostatecznemu szczytowi. I faktycznie wygląd stąd zapierał dech w piersiach. Las, ciągnący się u podnóża gór, przecież i tak już ogromny, wydawał się stąd jeszcze większy, choć drzewa były cieniutkie jak patyczki.Wszystko sprawiało wrażenie takiego malutkiego... Gdzieś w oddali majaczyły kryształowe wody jednego z elfickich jezior, którego Marina niestety nie znała nazwy. W jego gładkim lustrze odbijało się słoneczne światło, sprawiając, iż zaczynało się ono mienić zdawałoby się każdym odcieniem błękitu. Na twarzach czuli lekki, chłodny wiatr. Przyjemny i ożywiając. Marina była zdziwiona, że choć wieje, woda jeziora zdaje się pozostać nieruchomą. Interesowało ją to tym bardziej, iż jako syrenę ciągnęło ją do wszystkiego, co z wodą związane i fascynowało ją wszystko co "wodne". Jednakże nie zastanawiała się nad tym długo, gdyż pamiętała, że są tu w jednym konkretnym celu. Musieli odnaleźć fragment Berła. Dziewczyna miała tylko nadzieję, że tym razem nie zawiedzie reszty i, cokolwiek by się zdarzyło, nie da się panice, jak podczas niezapowiedzianego ataku Tropicieli na ich obozowisko. Od tamtego incydentu Christian postanowił uczyć ją podstawowych ciosów i bloków w walce tak, aby i ona miała jakieś szanse, jeśli z jakiegoś powodu nie będzie w stanie użyć swoich syrenich mocy. Na razie nie szło jej niezbyt dobrze, ale przecież nie od razu Erithel zbudowano.
Szli tak gęsiego, przytrzymując się skalnej ściany, by nie spaść w dół, aż dotarli do solimskiej groty - głębokiej pieczary, w której według ludowych podań, miał kiedyś mieszkać czas jakiś sam Solim, kiedy musiał uciekać ze stolicy, by ratować głowę przed wrogimi meridiańskimi wojskami.
- Co jest? - spytała Lana Sophia, kiedy prowadząca ich Aurore zatrzymała się gwałtownie, zamiast po prostu wejść do środka.
Elfia księżniczka, z wyraźnym niepokojem malującym się w błękitnych jak niebo oczach, przełknęła głośno ślinę i powiedziała:
-  Legenda głosi, że w tym miejscu kiedyś znajdowało się tajne miejsce spotkań kapłanów i wyznawców shai-teji....
- Chwila, chwila, chwila - przerwał jej Arthur, łapiąc dziewczynę za ramiona. - Co to, u licha, jest shai-teji?
Aurore już otwierała usta, by mu odpowiedzieć, ale wtedy nieoczekiwanie głos zabrał Christian.
- Shai-teji to ugrupowanie elfów-fanatyków, oddających hołd Amuseie, bogini Iserydczyków [państwo demonicznych czarnoksiężników]. Wierzą, że składając jej krwawe ofiary z niewiernych każdego następnego nowiu, wkupią się w boskie łaski i, kiedy nastanie koniec świata, Amuseie jako jedynych ich ocali, podczas gdy cała reszta będzie wystawiona na nieuniknioną zagładę. Słyszałem, że podobno potrafili zjadać serca swoich ofiar, żeby przejąć ich siły witalne - wyjaśnił beznamiętnie wampir.
- Skąd ty to... - zaczęła zdumiona Aurore. 
Z wszystkich królestw Erithel shai-teji praktykowało się w zasadzie tylko w Arindell (gdzie oczywiście było zakazane, a przyłapanie na praktykowaniu go karano śmiercią), a w pozostałych krainach przeważnie nikt o nim nie słyszał.
- Nie pytajcie - rzucił Christian, machnąwszy lekceważąco ręką. - Po prostu nie pytajcie, skąd u mnie ta wiedza. I nie, nie należę do tej chorej sekty.
- Tak czy inaczej - podjęła ponownie temat Aurore, odrywając wzrok od wampira i przenosząc go w głąb groty - Wyznawców Amuseie nie ma tu już od dawna, ale mówi się o klątwie, którą nałożyli na to miejsce, gdy stąd odchodzili. Podobno każdy "niepowołany", kto zechce wkroczyć na skropione krwią święte miejsce wyznawców bogini nienawiści i zemsty, zginie w okrutny sposób. Mówi się też o pułapkach zastawionych w obawie przed niewiernymi, którzy mogliby chcieć zająć to miejsce pod czasową nieobecność bractwa shai-teji.
- Nie wiedziałem, że wy, elfy, jesteście tacy przesądni, by wierzyć w klątwy - rzucił Arthur, uśmiechając się do dziewczyny przekornie. Jednak mimo lekkiej zgryźliwości, jego głos pozostawał przyjazny. - Sądziłem że zabobonność to domena wilkołaków...
- No dziękuję! - fuknęła Lana Sophia, zakładając ręce na biodra. - Nie chcę nic mówić, ale znajdujemy się właśnie okropnie wysoko, więc jeśli nie chcesz sprawdzić, ile ciału, twojemu ciału, swobodnie spadającemu zajmie rozchlapanie się w dole, jak prawo grawitacji przykazało, bądź tak łaskaw i się zamknij - powiedziała groźnie, wskazując palcem w dół.
- To dyskretna aluzja odnośnie tego, że uraziłem twoją wilczą dumę i mam cię przeprosić? - spytał luźnym tonem czarownik, a zawadiacki uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Dokładnie tak - Lana zaklaskała mu teatralnie. - Jednak jesteś bystry, jak na czarownika...
- Zaraz zlecisz stąd - rzucił do dziewczyny z udawaną złością.
 -Pfff przekonamy się.
Christian westchnął ciężko ze znużeniem, po czym powiedział, siląc się na groteskowy wręcz spokój:
- Testujcie dalej moją cierpliwość, a nauczę latać oboje.
- Policzymy się później - syknęli do siebie jednocześnie Arthur i Lana, po czym oboje parsknęli śmiechem, zaskoczeni swoją niespodziewaną synchronizacją, co do której Christian oczywiście rzucił w międzyczasie jakiś niewybredny komentarz.
- To co robimy? - spytała niepewnie Aurore, nie kwapiąca się zbytnio, by wchodzić do środka.
- Proponuję wejść, najwyżej uciekniemy z krzykiem - odparła Marina, czująca się w ich towarzystwie coraz pewniej.
- Genialny plan. Jak nasza królewna tak się boi, mogę pójść pierwszy - zaofiarował się Christian, posyłając Aurore złośliwy umieć numer pięć. Elfica, nienawidząca pobłażliwego przezwiska "królewna", zmroziła wampira spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
Tak jak książę z Meridianu powiedział, tak też zrobił. Ruszył pierwszy w głąb pieczary, a drogę oświetlało mu zaklęte światło, które Aurore wyczarowała raz jeszcze. Jaskinia na pierwszy rzut oka nie wydawała się specjalnie różnić od innych. Gdzie się nie obejrzeć - kamień, zimno, ciemno i wilgotno. Jednakże był to dopiero jej początek. Im się bardziej w nią zagłębiali, tym zaczynało się robić coraz nieprzyjemniej. Na nagich skałach zaczęły pojawiać się stopniowo czarno magiczne runy, a potem namalowane krwią plemienne i prymitywne, lecz przyprawiające o ciarki, rysunki, przedstawiające między innymi scenę polowania członków bractwa shai-teji na "niewiernych" oraz występującą z dna piekieł Amuseie, trzymającą w jednej dłoni czaszkę, a w drugiej miecz, którym miała zgładzić wszystkich, prócz swych wyznawców, gdy nadejdzie czas apokalipsy. 
Kamienny korytarz zdawał się nie mieć końca; co jakiś czas mijali na swojej drodze bielące się kości nieszczęsnych ofiar tych szaleńców. Christian, widząc, że Marina sprawia wrażenie osoby, która zaraz ucieknie stąd z krzykiem, objął ją ku pokrzepieniu i nadaniu otuchy ramieniem. Pozostali też nie czuli się pewnie, wręcz przeciwnie - w ich serca zawitała jeszcze większa trwoga i jeszcze większy lęk - ale to syrena najbardziej wzbudzała politowanie wampira. Cóż Christian nie kochał Mariny, ale... nawet zdążył ją polubić. Była na swój sposób urocza, znacznie zyskiwała przy bliższym poznaniu.
- Czekajcie - ozwał się w którymś momencie Arthur, zatrzymując się nagle. Pozostali, spoglądając na niego ze zdumieniem, także przystali na chwilę. - Nie wydaje wam się, że idzie nam jakoś za łatwo? - spytał czarownik, unosząc wysoko brwi. - Jeśli faktycznie ktoś trzyma tu coś tak ważnego jak fragment Berła Przeznaczenia, to czy nie powinien dołożyć wszelkich starań, by nikt nie powołany nie dostał się do środka?
- A czy już sam fakt, że nasz złodziej schował "skarb" w grocie na samym szczycie najwyższej góry Arindellczyków, do której, zdawałoby się, nie ma wejścia, nie jest dostatecznym zabezpieczeniem? - Lana Sophia odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. W między czasie Christian zaklął siarczyście, kiedy zobaczył, że znalazł się po kolana w kałuży jakiejś podejrzanej cieczy.
- Nie - Arthur pokręcił z wolna głową. - Jak widać nie. Musimy teraz na siebie szczególnie uważać, bo zaraz coś się stanie. 
- Skąd wiesz? - spytała Aurore, mrużąc oczy.
- Tak jak na samym początku czułem obecność śladów po rzucaniu tu czarnoksięskich zaklęć, teraz zacząłem czuć to sto razy mocniej. Coś jest nie tak. Jestem pewny, że zmierzamy ku pułapce - odparł Arthur z pełną powagę, unosząc na wszelki wypadek różdżkę, by była już w gotowości.
- Ale chyba nie mamy wyjścia - skwitowała Lana Sophia, wykrzywiając usta. - Jeśli teraz zawrócimy, nie uratujemy Erithel. Jeśli Iseryd i Heriet napadną nasz kraj, cała wina pójdzie na nas, bo nie zdołaliśmy odzyskać chroniącego nas Berła. Bo zawiedliśmy... - dodała po chwili smutno.
- Zdaje się, że jest pewien sposób, by chociaż trochę się zabezpieczyć... - ozwała się Marina, niepewnie skubiąc kosmyk swojego rudego warkocza, opadającego na lewe ramię.
- To oświeć nas, byle szybko, bo walczę u siebie z ochotą wzięcia nóg za pas już od jakiś czterech godzin i nie wiem, ile jeszcze wytrzymam - odparł kwaśno Christian, przeciągając się teatralnie.
- No właśnie, my też jesteśmy ciekawi - przytaknęła Aurore, odrywając na chwilę wzrok od krwawych malowideł, by spojrzeć na nią.
- Większość zasadzek zastawianych nie na konkretną osobę i nie w konkretnym czasie, ale na pierwszego lepszego, który niechcący się nawinie, reaguje na ruch lub na nacisk na podłoże, który wytwarzamy, stąpając po ziemi. Jeśli chcecie, mogłabym spróbować puścić przed nami przodem mały strumień wody. Jeżeli faktycznie coś tam na nas czeka, myślę, że ujawni się, kiedy poczuje właśnie ruch i nacisk - wyjaśniła, spoglądając na nich bystro. Usta Mariny drgnęły w kącikach.
- To się może udać - przyznał Arthur z aprobatą kiwając głową. - Większość czarów tego typu jest bardzo prymitywna, bo niewiele potrzeba, by rozprawić się znienacka z niechcianym gościem. Myślę, że warto spróbować. Może uda nam się oszukać mechanizm.
- Dobrze... - Marina uśmiechnęła się lekko ośmielona. Syrena odkaszlnęła lekko, po czym zaczęła cichutko śpiewać zaklęcie w języku przypominającym rozbijające się o brzegi fale. Głos córki wody miał w sobie hipnotyzującą nutę. Piękną i omamiającą. Choć tym razem nie była to jedna z tych syrenich pieśni, którymi dziewczęta z gatunku Mariny mamiły żeglarzy, jej cichutki śpiew i tak zaczynał odbierać powoli rozum chłopcom. Lana musiała przytrzymać Arthura, żeby ten nie rzucił się przed Mariną na kolana i nie zaczął bić pokłonów przed jej "nadobnym" obliczem, a Christian, o dziwo jeszcze nie śliniący się, planował już jak wyzna jej swoją dozgonną miłość i jak będzie wyglądać ich ślub, rodzina i wszystko inne...
Wraz z ostatnim wersetem zaklęcia-pieśni z jednej ze skał zaczęła wypływać średnim strumieniem woda. Nie rozlewała się on bezmyślnie po całym podłożu, lecz, formując się w przezroczystego dwumetrowego węża, zaczął pełznąć przed nimi. Gdy tylko przestała śpiewać, chłopcy otrząsnęli się z tego miłosnego amoku, w który płeć męską zawsze wprawiały syrenie melodie.
- Brawo, brawo, teraz tylko patrzeć, co z tego wyniknie - pochwaliła dziewczynę Aurore.
- Dziękuję - rzuciła Marina, rumieniąc się nieznacznie, po czym wszyscy ruszyli za pełzającym wodnym wężem. 
Przez pierwsze kilka minut nic się nie wydarzyło, aż nagle...
Z piersi elfiej księżniczki wydarł się zduszony okrzyk. W jednym momencie ze ścian kawałek przed nimi, nie wiadomo skąd się pojawiwszy, wystrzeliły długie strzały o niezwykle ostrych grotach. Gdyby znaleźli się te trzy-cztery metry dalej zamiast węża, wyglądaliby teraz jak jeże. Martwe jeże, bo przecież nikt z dziesiątkami strzał wbitych we własne ciało nie może przeżyć.
- A to cholerne skurczybyki... - mruknął do siebie książę, przyglądając się pełzającemu dalej wężu, którego groty strzał nijak nie mogły zranić. - Tak pogrywają? Niech tylko spotkam się z nimi twarzą w twarz, a przysięgam, że wsadzę im te strzały w...
- Nie kończ, proszę - rzucił ostrzegawczo czarownik, kucając przy wbitych w podłoże pociskach. - Jakie te groty musiały być ostre, że zdołały skruszyć kamień... - powiedział zadumany, wyrywając z ziemi jedną z nich i oglądając dokładnie, obracając ją między palcami - Z tego co mi wiadomo, tego typu groty produkuje się tylko w Iseryd. Bez domieszki czarnoksięskich uroków nigdy w życiu nie uzyskanoby takiego efektu.
- Chociaż jeden argument, który odciąga podejrzenia od Meridianu - Christian uśmiechnął się zgryźliwie do Aurore. Elfica bowiem była jedną z osób, które najbardziej wierzył w winę wampirów. Nie chodziło już o to, że Arindellczycy i Meridianczycy byli w stosunku do siebie z natury uprzedzeni, lecz o to, że wiele faktów za ich winą przemawiało. - Muszę to sobie gdzieś zapisać. 
- Śmiej się, śmiej, ale jakbyś dostał taką strzałą, myślę że wcale nie byłoby ci tak wesoło - odparowała Lana Sophia, biorąc strzałę od Arthura i oglądając ją z każdej strony. - Tak czy inaczej, musimy iść już dalej. Nie mamy czasu na pogawędki, zwłaszcza że Berło jest już o krok. A przynajmniej jego część. 
- Lana ma rację. Pozwólmy dalej prowadzić się wężowi Mariny. Kto wie? Może i tym razem uratuje nam życie - wtrącił Arthur, podnosząc się z ziemi. W między czasie Arthur uśmiechał się do niej z wdzięcznością, bo przecież, jakby nie było, to dzięki jej pomysłowi nic im się nie stało. 
Tak więc wąż sunął do przodu, podczas gdy oni przechodzili wielkimi krokami przez naszpikowane strzałami podłoże. Niestety obawy wszystkich się sprawdziły i to nie była jedyna pułapka...
Nagle ziemia zatrzęsła się mocno, tak że musieli złapać się kurczowo ostrych skał, by nie upaść. Ze sklepienia spadł na nich pył i kilka kamyków. Wszystko zatrzęsło się jeszcze raz.
- Co się dzieje?! - zawołała Lana, zaciskając palce jeszcze mocniej na kamiennej wypustce, podczas kolejnego wstrząsu; ostre krańce poharatały jej dłoń, ale dziewczyna nie zwracała teraz na to uwagi.
- Nie mam pojęcia! - Arthur przekrzykiwał narastający rumor. W efekcie kolejnego zatrzęsienia jedna ze ścian kamiennego korytarza zaczęła pękać. - Zaraz to wszystko się zawali! Jeśli czegoś nie zrobimy, zostaniemy pogrzebani żywcem!
- Ale co niby możemy zrobić?! - zawołała Marina, czując, jak serce jej przyśpiesza. Kolejny wstrząs. Wypustka, której syrena się kurczowo trzymała, ukruszyła się, a ona sama upadła boleśnie na ziemię, zdzierając kolana.
Kolejny wstrząs. Ściana pękła jeszcze bardziej. W kilku miejscach ze sklepienia zaczęły spadać występujące tu pojedyncze stalaktyty. Albo raczej coś wyglądającego jak stalaktyty. Tak naprawdę były to stalowe szpikulce przypominające trochę na wampirze kołki. Jeden z nich, spadając, omal nie zabij Arthura; przeleciał może dwa centymetry od jego czaszki.  Następny zleciał wzdłuż ramienia Aurore, rozdzierając rozkloszowany rękaw sukni i zdzierając niemal w linii prostej jej skórę aż do krwi. Dziewczyna syknęła z ból, łapiąc się za rękę. Bolało, piekło  Po jej śnieżnobiałej skórze zaczęły spływać strugi srebrzysto-złotej elfickiej krwi, której delikatna balsamiczna woń doprowadzała wampira do szaleństwa. Jego rubinowe oczy rozjarzyły się morderczym blaskiem, a kły mimowolnie zaczęły wysuwać się z zębodołów.Christian zacisnął usta, nakazując sobie resztami silnej woli pohamowanie się. Naprawdę trudno było mu się na nią nie rzucić.
Kiedy wydawało się, że to już koniec, nagle coś się stało. Coś czego nikt nie przewidział. W momencie, w którym krople srebrzysto-złotej krwi Aurore spadły na malujący się na kamiennym podłożu mroczny znak, przypominający cztery literki C stykające się ze sobą brzuszkami, nagle wszystko ustało. Biały wcześniej symbol zapłonął krwistą czerwienią, która w pierwszej chwili oślepiła Aurore. Ziemia się już nie trzęsła, a żadne imitujące stalaktyty metalowe rogi nie spadały na nich.
- Co... co się stało? - spytała z niedowierzaniem Lana, oddychając przy tym spazmatycznie.
- Nie mam pojęcia - wykrztusiła elfica księżniczka, osuwając się a ziemię. Potrzebowała chwili, aby do siebie dojść. Ramię bolało ją coraz mocniej. A właściwie zdawało się płonąć żywym ogniem. Dziewczyna przymknęła powieki. Myślała że to normalne po takim zranieniu, więc nie widziała potrzeby mówić o tym innym. Nie chciała dać Christianowi kolejnych powodów do szydzenia z niej. Skoro jesteś taka delikatna, może trzeba było zostać w pałacu, a nie pchać się na wyprawę? Uszami wyobraźni już słyszała jego głos... Nie, lepiej siedzieć cicho. Pokaże mu i wszystkim innym niedowiarkom, że ona - Aurore Étoile, pierwsza tego imienia córka Ferinua II - nie jest kolejną księżniczką, która będzie tylko leżeć, pachnieć i robić to, co jej każą. Nie. Aurore Étoile miała duszę wojownika i chciała, by jej życie wyglądało inaczej niż innych "dobrze urodzonych panien", których cała egzystencja kręciła się wokół przepychu, luksusu i nieustannych rozrywek.
- Ja chyba wiem - wydyszała na urywanym oddechu Marina, łapiąc się za walące jak dzikie serce.Gdy spojrzenia wszystkich się na niej skupiły, wyjaśniła - Aurore mówiła o krwawych ofiarach elfich wyznawców shai-teji. Jeśli faktycznie się tu niegdyś ukrywali, musieli znać sposób na ominięcie zastawionych przez siebie pułapek. Może zroszenie symbolu Amuseie własną krwią było warunkiem przepustki. Jeśli się tego nie zrobiło, ginęło się jako niepowołany gość, ale jeśli utoczyło się sobie jej troszkę i "poczęstowało" boginię... rozumiecie...
- To ma sens - przyznał Arthur, przyglądając się z pod zmrużonych powiek ranie Aurore. 
- No właśnie - przytaknęła Lana Sophia, podchodząc bliżej do dziewczyny i przyglądając się jej zranieniu. Zdawało się nie wyglądać poważnie, ale, jak to się mówi, pozory mylą, o czym miała się już niebawem przekonać. - Dobrze się czujesz?  - spytała się jednak na wszelki wypadek, widząc jej dziwny wyraz twarzy.
- Tak, tak - Aurore skłamała szybko, podnosząc się niezdarnie z ziemi. - Ruszajmy dalej.
- Jesteś pewna? Może ci to opatrzyć, bo Christian wygląda tak, jakby miał ochotę rzucić ci się do gardła... - zauważył czarownik, spoglądając ukradkiem na wampira, który puścił tę uwagę mimo uszu.
- Czyli wszystko po staremu - odpowiedziała z przekąsem Aurore, próbując zamaskować grymas bólu prześmiewczym uśmiechem. - Chodźmy dalej. Szkoda czasu.
Ruszyli więc dalej, wyczekując nieufnie czegoś, co mogłoby być kolejną zastawioną na intruzów zasadzką. Jednakże nie było już żadnych strzał, trzęsień ziemi, ani niczego takiego. Tylko mały epizod z jadowitymi pająkami, które jednak szybko udało się młodemu czarownikowi przepędzić. Niedługo po tym dotarli do małej, również w całości wykutej w skale komnatki w kształcie koła. Wzdłuż ścian ciągnął się szyk kolumn z wspartymi na nich łukami, tworzących coś na wzór arkad. Źródłem światła był dziesiątek woskowych świec, unoszących się samoistnie w powietrzu nad komnatą. Po pomieszczeniu rozchodziła się dusząca woń kadzidła. W samym środku tworzącego przez przyścienne arkady koła, dokładnie na namalowanym płynnym złotem symbolem z czterech C, stał piedestał z czarnego marmuru. A na nim...
- Berło - wyszeptała Lana Sophia, spoglądając szeroko otwartymi oczami na leżący na aksamitnej czerwonej płachcie fragment magicznego artefaktu. Była to część wykonanej ze stopu złotu i srebra laski, którą normalnie wieńczył czerwony rubin, którego niestety tu nie było. Rubin był sercem całego Berła Przymierza, jego mocą, jego siłą, jego potęgą. Ale on najwyraźniej został ukryty gdzieś indziej. W grocie Solima znajdował się tylko fragment poznaczonej runami laski, ale... to zawsze coś. Gdyby bowiem mieli rubin, a zabrakłoby innego elementu, Berło by nie działało.
- Na reszcie - Marina klasnęła w dłonie, nie mogąc pohamować uśmiechu.
- Zabierajmy je i wychodzimy - rzucił Christian, nierozważnie podchodząc bez żadnego rozeznania do marmurowego piedestału. Gdy tylko wampir wyciągną dłoń po Berło, rozległ się przeraźliwy nienaturalnie głęboki głos, zdający się dobiegać znikąd.

"Jeśli po Berło swe ręce wyciągnąć chcesz, zapłać wpierw za nie, jak przykazano. Każdy kto  wykraść je spróbuje, spłonie od ognia demonicznego, a ten kto zapłaci, odejdzie w spokoju."

- Czym? Czym mamy zapłacić? - spytała Aurore, szukając źródła głos. Niestety nie znalazła.

"Dajcie mi ślad swej przeszłości. Cień, który wciąż żyje w was, choć dla świata jest martwy i pozbawiony znaczenia. Zalążek waszych łez i trosk, o których nie wie nikt na świecie."

- Jaki znów ślad? Możemy prosić jaśniej?! - spytała z poirytowaniem wilkołaczka, zakładając ręce na biodra.
- Chodzi o wspomnienie - wyszeptała Aurore, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.
- Co takiego? - zdumiał się Christian, wpatrując się w nią z powątpiewaniem.
- Ślad przeszłości, który żyje w nas, choć jest dawno martwy. Coś co było, ale już nie jest - wyjaśniła Aurore, odwracając się do niego. - Coś po czym zostało wspomnienie. Wspomnienie zbyt dla nas smutne, byśmy byli w stanie komuś o nim powiedzieć.
Aurore oczekiwała potwierdzenia od bezcielesnego głosu, lecz się go nie doczekała.
- To nie dorzeczne - Marina pokręciła głową. - Jak niby moglibyśmy zapłacić wspomnieniem? Jak możemy wyjąć sobie wspomnienie z głowy? Przecież to absurdalne! 
- Nie... wcale nie - ozwał się Arthur, zaciskając mocniej palce na swej różdżce. - W świecie, w którym istnieją czary, możliwe jest wszystko. Pytanie tylko, które z nas chce oddać wspomnienie.
- Ja - powiedziała bez chwili wahania Aurore, podchodząc bliżej Arthura.
- Jesteś pewna? - spytał czarownik, lustrując ją bacznym spojrzeniem. - Wydzieranie wspomnien nigdy nie jest przyjemne.
- To bez znaczenia  odparła krótko księżniczka. - Mam już zbyt bolesnych śladów przeszłości, kładących się cieniem na moje obecne życie. Utrata chociaż jednego z nich będzie czystym błogosłwaieństwem.
Na twarzy księżczniczki malował się wielki ból, lecz tym razem nie tyle fizyczny, co psychiczny. Złe wspomnienia miały to do siebie, że tkwiły w nas, jak wbity sztylet rozplątujący serce wciąż od nowa i od nowa. Trudno było o nich zapomnieć, a jeszcze trudniej z nimi żyć. Zwłaszcza jeśli było się nieśmiertelnym...
- Zamknij oczy - poprosił ją Arthur, którego teraz zalała fala współczucia dla dziewczyny. W jej życiu naprawdę musiało wydarzy się wiele złego, choć pozornie miała wszystko. 
Aurore przytaknęła i opuściła z drżeniem powieki. Czarownik obrócił ją i, ignorując zazdrosne spojrzenie Christiana, objął od tyłu w tali. Księżniczka nakryła obejmującą ją dłoń Arthura własną, uśmichając się lekko sama do siebie. Arthur przystawił dziewczynie czubek różdżki do skroni.
- Pomyśl o tym, które chcesz oddalić od siebie na zawsze - szepnął jej do spiczastego uszka.
Skinęła głową i tak też zrobiła. Dziewczyna pomyślała o tym, jak kiedyś, jeszcze jako mała dziewczyna, posłuchała rozmowę rodziców. Pamiętała, jak powiedzieli, że czasem żałują, że zamiast niej królowa nie powiła syna. Bo przecież syn byłby dziedzicem tronu, spadkobiercą całego bogactwa ich rodu. Byłby królem. Dzielnym żołnierzem, okrywającym ród chlubą. A co zamiast tego mają? Córkę, z której jedyny pożytek będzie wtedy, kiedy wyjdzie odpowiednio za mąż, pomagając w nawiązaniu jakiegoś sojuszu czy w czymś podobnym. Kochali ją, ale woleliby syna, by korona nie powędrowała w obce ręce po śmierci Ferinua, bo przecież kiedyś może zastać go śmierć, na przykład w boju. Syn byłby coś wart. Znaczyłby coś... z chłopcem by się ktoś liczył, nie to co z dziewczyną... Ich słowa bardzo bolały Aurore. Nawet po tych wszystkich latach dźwięczały jej w uszach. Zresztą kogo by nie zabolało, gdyby się dowiedział, że jego właśni rodzice, choć go kochają, czasem żałują, że zamiast niego na świat nie przyszedł ktoś inny... że nie jest się dość dobrym, nigdy nie było i nie będzie?
Na samo wspomnienie tej rozmowy Aurore zapiekły oczy. Arthur wyszeptał jakieś zaklęcie i zaczął powoli oddalać różdżkę od jej skroni. Zaczęła formować się jasno błękitna niteczka. Arthur przestał recytować zaklęcie. Niteczka wspomnienia zaczęła zwijać się w kłębek, który w chwilę później zastygnął, przybierając formę małego, przezroczystego kryształu.
Arthur wypuścił Aurore z objęć i chwycił delikatnie w dłoń kryształ wspomnienia. Następnie zaniósł go na piedestał i ułożył na aksamicie. Później ostrożnie chwycił fragment Berła. Spodziewał się usłyszeć znów tamten tajemniczy głos, lecz ten milczał. Chłopak potraktował to jako nieme przyzwolenie na zabranie artefaktu, no bo przecież wywiązali się z umowy.
- Mamy to - oznajmił z uśmiechem czarodziej, unosząc Berło triumfalnie.
- Nie wierzę. Udało się - powiedziała cicho Lana Sophia, czując jak rozpiera ją duma. Oto właśnie zdobyli przierwszy z siedmiu fragmentów Berła. Skoro z nim się udało, z resztą może też się uda. Trzeba wierzyć w nasze zwycięstwo, bo jeśli my sami nie uwierzymy w siebie i powodzenie naszej misji, nikt inny także w nas nie uwierzy. Trzeba także znać własną cenę i nie dać sobie wmówić, że jest się nie dość dobrym, jak to Aurore usłyszała z ust własnych ojca i matki... Jeszcze udowodni im, że nie tylko mężczyzna ma jakieś znaczenie. Że nie tylko mężczyźni mogą dokonywać wielkich rzeczy.
_____________________________________________

* Synowie : Teseus, Mofeve, Veins, Jykke
   Córki : Demesis, Arameis,  Uraja, Nemea 



MERIDIANE FALORI
_______________________________

Czeeeeeść :) I jak wam się podobało? Rozdział był emocjonujący albo chwilami zabawny, albo... jakiś? xD Jak myślicie, co ukrywała Aurore? I co myślicie o tym co powiedzieli jej rodzice... ? Podobał wam się chociaż troszkę ? ;) Jeśli tak, miałoby było wiedzieć dlaczego, a jeśli nie... cóż... też dobrze wiedzieć, co zrobiło się źle. Prosiłam was już tyle razu o jakikolwiek odzew postaci komentarzy i mam nadzieję, że skoro was tak proszę, poświęcicie te cenne trzy minuty swojego życia na przedstawienie swojej opinii o tym, co napisałam.

Zachęcam do zadawania pytań bohaterom :) 

14 komentarzy:

  1. aww aww aww *-* Udało im się <3 Kocham Christiana, jest taki podobny do mnie :) Czekam na dalsze rozdziały ;) Zainteresowało mnie Twoje opo nie powiem ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie *.* I jeszcze jak czytając słucham Ivan Torrent - Remember Me... <3
    Współczuję Aurore ;-; Ale cieszę się, że im się udało XD
    Czekam na następny rozdział, oby pojawił się szybko ;3 ;** Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No no no ! Mile mnie zaskoczyłaś. Spodziewałam się łatwego wejścia na łagodną górę, potem jedna pułapka i atak tropicieli :) Ale twój pomysł mi się podobał dużo bardziej. Kocham przekomarzania Christiana z ... w sumie z wszystkimi <3 Szkoda mi Aurore, takie wypomnienie :( Zazdrosny Christian ? Poproszę <3
    No i ta historia z tymi fanatykami ... Jaaaaa <3
    Czekam na next z niecierpliwością <3 /Rebekah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę myślałaś, że zgodziłabym sięna takie ułatwienie życia bohaterom? xD Jeśli juzbyłaby łagodna ta góra, prawdopodobnie i tak bym coś diabolicznego wymyśliła, żeby nie było za łatwo, znasz mnie hahahah 3:-)
      No ale cieszę się, że się podobało <3

      Usuń
    2. znaczy wiesz myślałam, że będzie tak łatwo i wgl, łagodna góra, jedna pułapka a potem taki straszny atak tropicieli, pełno krwi i obciętych głów .... ale tak jak mówi, twój pomysł był lepszy :) /Rebekah

      Usuń
  4. UUU ktoś tu jest zazdrosny - podoba mi się to xDD
    Nawet nie wiesz jak ci zazdroszcze twojego talentu piszesz tak fantastycznie że bez problemu wyobrażam sobie całą scenerie, zachowania i mimikę bohaterów :D
    Uwielbiam i czekam na więcej :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantastyczny rozdział!
    Kiedy zobaczyłam ile jest tego tekstu, przelękłam się, że tego nigdy nie skończę :)
    Christian zazdrosny :)
    Weny!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zębodoły;-) Raczej dziąsła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. złotko, wiem, że to dziwnie brzmi, ale jest cośtakiego jak zębodoły, w szkole się nie uczyła ? ;)
      wpisz sobie w google

      Usuń
    2. poza tym nie napisałaś nic o rozdziale :P

      Usuń
  7. Po ogarnięciu wszystkich moich zawodowych przedmiotów przyszedł czas na ogarnięcie blogów. Znowu nieco spóźniona - chyba mi to już wejdzie w nawyk, ale tak to już bywa u mnie, że niecierpliwię się, gdy nie ma rozdziału, a jak się pojawi to nie mam kiedy na spokojnie siąść i go przeczytać :) Ale już jestem i czytam :D
    Zestawi piórek <3 chciałabym mieć taki :D chyba muszę się zakolegować z Arthurem :D Uwielbiam takie przekomarzania się, a tobie zawsze wychodzą genialnie! Chris i Arthur to taki fajny przykład tych twoich utarczek słownych :D
    Bardzo dobrze ukazałaś problem Aurore. To, że rodzice chcieli bardziej pierworodnego syna aniżeli córkę. Taki to już problem królewskich rodzin. Ale wiem, że elfka jeszcze pokaże swoim rodzicom, że jest może nawet lepsza od tego ich syna, którego chcieliby mieć :) Gdy wróci z Berłem to im dopiero pokaże :D
    Cóż, gdy sobie wyobrażałam wcześniej tą górę to miałam na myśli jakiś pagórek czy coś. Ale wiedziałam też, że łatwo im nie odpuścisz i że będą mieli jakieś trudności po drodze. Bo nie byłabyś sobą, gdyby poszło im za łatwo.
    Świetnie wymyślone przeszkody. Marina plusuje, wykazując się wiedzą i pewnego rodzaju sprytem. Podoba mi się, choć i tak jakoś tak mi nie leży ta postać. Chyba się uprzedziłam co do niej :)
    Chris zazdrosny? :D Ojojoj :p Czekam, aż w końcu palnie coś nie teges i wszyscy się dowiedzą (a przynajmniej Aurore) o tym, co do niej czuje :D Już nie wyrabiam, czekam na jakieś zarąbiste coś z tym :D Ty już coś wymyślisz :p
    Baaardzo mi się podobał rozdział <3 Był i emocjonujący, i zabawny, i wzruszający, gdy Aurore wspominała o wydarzeniu z dzieciństwa. Szczerze to nie mam pojęcia, co się tam stało, że wiedziała, że tam jest to przejście. A to, co powiedzieli rodzice było... No cóż, może trochę niesprawiedliwe, bo w końcu nie wszystkie dziewczyny są takie, że sobie nie poradzą ani nic. Jest - a raczej było - mnóstwo królowych, które sobie same dawały radę czasami lepiej niż zrobiłby to niejeden mężczyzna.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział tutaj, czy na Czterech Żywiołach!
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozpraweczka jest = meridiane szczęsliwa ;)
      oj, widzę, że się już na mnie poznaliście xD Fakt, musiałabym się chy7ba źle czuć, zeby napisać rozdział, w którym mają łatwo heheh wiem, jestem dla nich okrutna, ale.. jak to sięmówi, fizyczne i psychiczne cierpienie uszlachetnia :D (Z tego wychodzi, że moi bohaterowie na końcu opowiadań będą już tak szlachetni przez to że ich nieźle przeczołgam, że bardziej już szlachetnym się być nie da xD)
      A jak tam sprawy potoczą się w sprawie Chrirore (nie wiem, jak ich inaczej nazwać), to się okaże ;) w sumie niedługo, bo nie lubię długo ciągnąć trójkącików ;) ale i tak jeszcze chwilę sobie poczekacie :D

      Usuń
  8. I skończyłam. Jestem teraz na bieżąco z blogiem.
    Więc na samym początku kieruję do Ciebie wyrazy uznania za czas poświęcony tej historii. Styl masz tu bardziej podniosły niż na PoA . Historia stała się częścią mojego życia.
    Tak jak Przy PoA zrobiłam listę moich ulubionych rzeczy tak tutaj też jest.
    Ulubiona postać :
    1. Christian
    2. Aurore
    3. Lana Sophia
    4. Merida
    5. Shadow
    6. Sun
    2. Znienawidzona postać:
    1. Ojciec Christiana
    2. Macocha Christiana
    4. Arthur
    3. Ulubione miejsca :
    1. Góra Solim
    4. Ulubione parringi :
    1. Chrirore
    2. Artana (Arthur i Lana)
    3. Shrore (Shadow i Aurore)
    No to tyle jeśli chodzi o listy. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością!
    Ten był świetny! Proszę niech Aurore nie będzie z Arthurem
    Coco Evans

    OdpowiedzUsuń
  9. podoba mi się wygląd tego bloga i gdy znajdę czas poczytam ;) http://pozytywnego-cos.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń