Arthur i Aurore odprawili wspólnymi siłami czary uzdrawiające nad ciężko ranną Laną Sophią. Na całe szczęście elfica i czarownik zdążyli, nim wykrwawiła się na śmierć. Marina wciąż się trzęsła z tego wszystkiego. Nikt nigdy nie uczył jej walczyć, więc nie była gotowa na atak. Nie wiedziała, co w takiej sytuacji robić... Teraz czuła złość na siebie, że tak spanikowała, ale... kto by nie spanikował? Łatwo czytać w książkach o heroicznych postawach niedoświadczonych młodych ludzi, którzy już w pierwszym starciu okazują się walczyć lepiej niż przeciwnicy, którzy przeszli uprzednio wieloletnie szkolenie, ale w prawdziwym życiu ciężko stać się takim bohaterem. Przeważnie w chwili zagrożenia paraliżuje cię strach. Nienawidzisz tego uczucia, kiedy nie jesteś się w stanie poruszyć, ale często nie potrafisz go zwalczyć. Ale może to dlatego, że właściwie się do tego nie zabierasz. No bo przecież na niektórych taki strach działa w sposób determinujący, jak na przykład u Christiana. W oczach wampira na chwilę przed starciem można było dostrzec niepewność i niepokój, lecz zaraz zostały one zastąpione wolą walki i wiarą we własne zwycięstwo. Tak to już jest. Najpierw samemu musisz w siebie uwierzyć, by to co chcesz dokonać miało szansę stać się prawdą.
- Już dobrze. Przez jakiś czas możesz czuć się osłabiona, ale to normalne - powiedziała księżniczka, kiedy proces uzdrawiania dobiegł końca.
- Dziękuję - wyszeptała słabym głosikiem Lana, spoglądając na Aurore i Arthura z wdzięcznością spod przymkniętych powiek. - Uratowaliście mi życie.
- To nic wielkiego. Każdy by to zrobił na naszym miejscu, gdyby tylko potrafił - odparł lekko czarodziej, uśmiechając się delikatnie, ale szczerze do wilkołaczki.
- Uratowanie życia to zawsze coś wielkiego - zaoponowała Lana Sophia, nie mając siły podnieść się z ziemi. Czuła się taka śpiąca, taka ociężała... Ale jednocześnie pogrążona była w pewnego rodzaju błogostanie. Efekt uboczny elfiej, białej magii, najczystszej ze wszystkich, która działała kojąco jak balsam. - No może nie do końca mojego, nie jestem przecież nikim ważnym, ale to nie zmienia faktu, że u nas, w Norendfell, czegoś takiego nie zapomina się do samego końca - dodała po chwili namysłu.
- Już dobrze. Przez jakiś czas możesz czuć się osłabiona, ale to normalne - powiedziała księżniczka, kiedy proces uzdrawiania dobiegł końca.
- Dziękuję - wyszeptała słabym głosikiem Lana, spoglądając na Aurore i Arthura z wdzięcznością spod przymkniętych powiek. - Uratowaliście mi życie.
- To nic wielkiego. Każdy by to zrobił na naszym miejscu, gdyby tylko potrafił - odparł lekko czarodziej, uśmiechając się delikatnie, ale szczerze do wilkołaczki.
- Uratowanie życia to zawsze coś wielkiego - zaoponowała Lana Sophia, nie mając siły podnieść się z ziemi. Czuła się taka śpiąca, taka ociężała... Ale jednocześnie pogrążona była w pewnego rodzaju błogostanie. Efekt uboczny elfiej, białej magii, najczystszej ze wszystkich, która działała kojąco jak balsam. - No może nie do końca mojego, nie jestem przecież nikim ważnym, ale to nie zmienia faktu, że u nas, w Norendfell, czegoś takiego nie zapomina się do samego końca - dodała po chwili namysłu.